Dziękuję
Przekażę.
Bazyli [*] był dzikim kotem, który przychodził pod okno p.Izy. Wyglądał koszmarnie, chudy, z ogromną głową, chodził fatalnie, bo jak się okazało musiał mieć kiedyś uszkodzoną miednicę. Sierści prawie nie miał, nie miał też ogona. Ludzie patrzyli na niego z obrzydzeniem, odciągali psy, dzieciom nie pozwalali się do niego zbliżać i mówili, że "on zaraz zdechnie". Chodziłam pod okno p.Izy i próbowałam go oswoić. Bardzo szybko to się udało. Na początku czesałam go szczotką i kot to uwielbiał. Dostawał też jeść, oczywiście. Któregoś dnia zrobiłam mu budkę, taką z pudła tekturowego, owinęłam folią bąbelkową i wsadziłam do worka na śmieci. Położyłam ją w krzakach, była prawie niewidoczna. W środku były czyste polary i wełniany kocyk. Bazyli pokochał ten domek, w ogóle się z niego nie ruszał. To była wczesna jesień, bardzo ciepła i sucha. W południe Bazyli wychodził przed domek, gdzie miał taką wycieraczkę i na niej leżał, wygrzewał się. Już mi całkiem ufał. Wzruszyłam się, kiedy czekając na samochód, żeby go zawieźć do weta, położyłam miękki kocyk na trawie, a Bazyli go ugniatał. Został wykastrowany i przetestowany. Nie wierzyłam, kiedy wetka zadzwoniła i powiedziała, że testy są ujemne. Myślałam, że się przesłyszałam, bo kota w tak złym stanie nie widziałam jeszcze. Potem p.Iza go wzięła do siebie, bardzo o niego dbała. Ogon mu nie odrósł, ale sierść owszem, zrobiła się czarna i lśniąca, kot przytył i zrobił się z niego dorodny pingwin. Pojechał do Wrocławia w pięknym transporterku, który hans mu przysłała. Jechał wygodnie w samochodzie, sroka7 i jej TŻ go zawieźli do domku. Miał towarzystwo ich kotów, które siedziały w ogromnej klatce i były bardzo zaciekawione Bazylim. Był kochany, przytulany, miał parę lat dobrego życia, za co jestem ogromnie wdzięczna.