Sorruś kilka godzin przed odejściem.
Czy On wygląda jakby miał się poddać?
Mój Synek to bojownik.
Coś się zadziało w kocie na co nikt nie miał wpływu.
Dzięki obu wetkom, szczególnie dzięki Uli onkolożki, wiedziałam z czym się mierzymy. Jak kot się zachowywać będzie ,co może być, ile czasu trwać może ...A będzie długie leczenie. Ciężkie... Co najmniej 4 tygodnie kroplówek, kucia, karmienia strzykawą ... 4 tygodnie jeśli nie więcej. Byłam na to gotowa. Sorrek też. Ograniczyliśmy, wedle wspólnych uzgodnień, wizyty u weta by stres (tak zabójczy dla Sorreczka) zminimalizować. Janusz rano w piątek pojechał po zapas leków i kroplówek, strzykaw i igieł.
Wieczór jak co dzień. Sorruś przyszedł do kuchni. Nawet polizał podane mu danie. Zainteresował się nerkami.Był słaby ale to wiedziałam, że tak może być. Że to normalka. Nakarmiłam o 24. Wyczesałam. To taka namiastka mycia była. Lubił te momenty. Zbierałam ząbkami czesacza uschnięte resztki convy. Nadstawiał się. Mruczał. Przy żarciu tradycyjnie warczał. Ale zjadł wszystko.
Byłam u niego o 2 w nocy. Był lekko wychłodzony. To mnie deczko zaniepokoiło.Wyciągnęłam ciepłą podkładkę , która wsunęła się pod pralkę. Chętnie na niej przysiadł. A ...po godzinie 3 pomagałam mu odejść. Przyszedł do mnie. Z córką trzymałyśmy go. Uspokajałyśmy. Zadzwoniłam do Ani by nas zawiozła do nocnej. Wiedziałam, że odchodzi. Janusz był w pracy. Od razu odebrała. Ale za momencik nie było po co jechać. Danka nie chciała go "zapakować' w transporter bo ciągle wierzyła, że to jakiś letarg i Sorrek za chwilę obudzi się. Wszystko odbyło się "błyskawicznie".
O 3,30 siedziałam nad ciałem Synka i wyłam. Obie wyłyśmy.
Sorruś