Witam Wszystkich serdecznie
Opowiem Wam historię.
Na początek nowego wątku.
Może uwierzycie.
Może nie.
Wasza decyzja.
Zimą mroźną się zaczęła.
Historię o pewnej starszawej kociej karmicielce (mile widziane zaprzeczenia
) co to co rano biega z łatanym na zszywki plecakiem. Plecak wypełniony jest zawsze po brzegi mokrym żarciem, suchym, saszetkami. W rękach dzierży co dzień wiadra z wodą ciepłą i zimną. Ciepła pomaga pozbyć się zbitego lodu w pojemnikach kocich i ptasich. Zimna do ich wypełnienia jest targana. Osadzona na czole czołówka rozświetla zimny mrok.
Ma ona kilka miejsc do kateringowania i co dzień rano je obchodzi. Tak było i tego dnia.
Jeszcze o zmroku podeszła do ruinady zwanej kotłownią. Ułożona płasko deska z michami przykryta jest płytą tworzącą kątowy daszek. Chroni przed deszczem, śniegiem...Wszystko owinięte jakimś nie przemakalnym badziewiem co daje namiastki ciepła.
Nie wiedzieć czemu to miejsce od jakiegoś czasu zaczęło wzbudzać u babona niepokój. Trudno było określić co zadziało się innego ale coś nie było tak. Za dużo ziemi? Zaciepane miski piachem mimo zmarzliny? W pojemnikach z wodą wybita co dzień była wąska dziura w lodzie. Aż mówiła kobieta mężowi, że kotom mocno pić się chce skoro tak walczą o dostanie się do picia. Koty były jednak "normalne" więc nie bardzo było do czego się przyczepić. Wyobraźnia może tylko tak działała, podsycana okalającym jak całun mrokiem?! Wszak Kajtek gadał jak najęty. Nie był niespokojny co z reguły oznacza drugiego
łobcego kota w pobliżu. Więc pewnie ... no ta wyobraźnia bujna się odezwała.
Nikt by nie sądził jak się uplotą wydarzenia.
Któregoś mocno zimnego poranka zbliżyła się jak zwykle do stołówki. Wołając swoim zwyczajem Kajtka, Gabrysię, Buraska nowego... W słabym świetle padającym z jej "jasnego" czoła zauważyła ruch między płytą a brezentem. Coś małego i rudego wierciło się niespokojnie. Co cholera?!
Pierwsza myśl, Gabrysia dzieci przyniosła?
Tam urzędowały wszak Rita i Ringo. Ale rude? To z kim się puściła łabiega jedna! Ale już? Deczko za wcześnie! Choć może jednak wcześniej zaczęła
Trzeba było głowę ustawić pod odpowiednim katem by strumień blasku trafił między sztachety i oświetlił to to rude i włochate. Obiekt wreszcie został złapany w plamę błysku. Nawet zerknął ku człowiekowi bez większego strachu koralikami oczek. Zdębiała baba i aż zęby na mróz wyszczerzyła, tak jej wary opadły. Dopiero ściskający plomby szron zmusił ją do zamknięcia gęby. A oczy wybite z orbit wróciły na swe miejsce
Nie, niemożliwe !
W jej stronę zerkał szylkretowo -rudy ...szczurek.
Nie okazywał lęku. Zakręcił drobnym ciałkiem i znikł pod ziemią na pożegnanie majtając łysym ogonkiem. Dopiero dokładne przyjrzenie się miejscu jego "zapaści" ujawniło wlot do kanału podziemnego. To stąd ta ziemia! Porządki robił co dzień i wysypywał urobek. W jednej sekundzie wszystko się wyjaśniło.
Wyjaśniły się te górki ziemi usypane. Te dziury w lodzie wydłubane. Te "tony" piachu wyciepane na płytę. Jednak zdziwienie nie opadło. Przecież tam są koty! Jadły normalnie nie zwracając uwagi na bytujące tam zwierzę. Przyjęły spokojnie przybycie malucha?
Przyszło też za chwilkę zdziwko ,że na wolności nie żyją rude szczurki. Które nie boją się ludzi. Bo ten się nie bał! Pomyślała kobieta, że on wchodził na głos wołający Kajtusia i resztę. Kolejne dni przyniosły tylko potwierdzenie. Maluch siedział na płycie i czekał na posiłek. Pod płytą siedział Kajtek i ...czekał na posiłek. Czasem podchodził tak blisko ,że oczka zaświeciły się kilka centymetrów od płotu. Od twarzy pochylającej się przy płocie. Aż oboje odskakiwali w popłochu gdy kilka centymetrów ich dzieliło. Głupia była. Zaczęła mu przynosić specjalnie spore kawałki żarcia. Smakołyki różne. By nie musiał wychodzić do kocich pojemników. Rzucane na płytę były "odbierane" w jej obecności. A nawet Rudzik jadł przy niej. Wychodził do wody świeżo nalanej i oboje drgali wystraszeni gdy spotkały się ich "dłonie".
Podzieliła się tym odkryciem z mężem i koleżanką, Anką. Reszta była tajemnicą.
To nie był dziki szczurek. Była tego pewna. Wiele faktów ułożyło się w logiczny ciąg. Pojemnik po gryzoniach wywalony na śmietnik. Co to kilka dni się walał. Podkłady i trociny oddane Ance gdy wynajmujący piętro wyżej wyprowadzili się. Taki pojemnik wynosili. Mówili ,że już gryzoni nie mają. No, prawdę
gadali.
Rozważna była opcja łapania go. Jednak poległa w przedbiegach. Jak ma być ustawiona łapka gdy w około kotów dostatek? Odroczono ten czyn na widne i ciepłe dni. By widzieć co i jak. By go ew przed futrami, srokami i sójkami obronić. W jakiś sposób. Jak przeżyje. A szylkret żył. Wykopywał swoje tunele. Robił dojścia. Zadomowił się. Powstała chyba cała sieć korytarzy. Powoli dziczał. Już nie wychodził na głos wołający. Ale wrzucone jedzenie znikało. Już nie siedział na płycie czekając na karmiciela. Czasem tylko ruchliwy nochal ukazywał się w wejściu dziury.
Cały czas zdziwieniem napawało to, że koty tam bytujące wcale malcem się nie interesowały. Łaził "pod podłogą", musiały to czuć. Tak jak i to ,że jest jakiś obcy na ich terenie. Przyjmowały jednak to ze spokojem. Było tak jak pisałam, że rude bezczelnie jadło na płycie pod którą Kajtek czy Gabrysia się posilali.
Aż przyszła gruba kocica spod 53. Wyczuła szczurzyczka. Dreptała niespokojnie. Drapała deskę. Znalazła jego wyjścia na zewnątrz. Przyczajona czekała na niego. Godzinami. Wiele tygodni nie udawało się jej. "Głupia" karmicielka ją pędziła. A szczurzyk był coraz bardziej ostrożny. Już tylko znikające przysmaki świadczyły, że żyje. Aż jednego dnia, wrzucony kawałek nerki nie znikł. Tkwił tak usychając i nikt nie był zainteresowany tym przysmakiem. Woda zbita lodem nie nosiła śladów przebicia się. To było po wyjątkowo zimnych i mokrych dniach. Rozchorował się? Upolowała go? Chyba jednak jej się udało.
Bo zaraz po zniknięciu szylkreta przestała ,ta spod 53, regularnie pojawiać się. Wejścia do tuneli powoli zasypywały się. Zrobiło się ciepło a mały znikł.
Taki los.
Mimo wszystko ...
Szkoda.
Nienormalne co nie?
Ale to też stworzenie. Skrzywdzone przez człowieka.
Musiało sobie poradzić w dziwnych okolicznościach w jakich się znalazł.
Wspólne bytowanie szczurka i kotów pokazuje, że zwierzęta potrafią się "dogadać".
Może wyczuły w nim takiego samego rozbitka życiowego jak one.
Dopiero 'domowy" kot skończył tą historię.
Swoją drogą ludzie są okrutni.