Wrony.
Czarne, hałaśliwe, drące dzioby na siebie i wszystko. Jak przekupy kłócą się o każdy kawałek chleba uschniętego na wiór. Lub lepsze miejsce na rynnie. Obsiadają wszystko co można obsiąść. Kominy, dźwigi, wierze,drzewa ,dachy...Jak latają to wyglądają jak paczki inpostu.
Ale to nie jest do końca prawda. Nie jest!
Stojąc w oknie zauważyłam w dali, na tle pochmurnego nieba, stado latających ptaków. Takie widoki spotyka się na filmach przyrodniczych z egzotycznych zakątków świata. Nie u nas! A jednak! Byłam świadkiem takiego zachwycającego tańca w przestworzach.
"Moja" grupa, ściśle siebie uczepiona, dokonywała cudów ekwilibrystyki. Jak wyszukana jazda figurowa na lodzie. Wspólnie dokonywały zwrotów, piruetów, przechyłów, nagłych zakrętów i cofek. Niektóre spóźniacze dodawały tylko uroku. Szybko machając skrzydłami podejmowały próby zrównania się. Mieniły się . Były raz czarne a raz lekko kreskowate, srebrne . Okrągłe lub szlachetnie sylwetkowe. W zależności jaka część ciała była w przechyle. Odległe, nad koronami drzew swój taniec urządzały w milczeniu. Jak jedno ciało. Jedne nerwy. Stałam...Stałam... Ptaki wyglądały jak animacja komputerowa. W głębokim biało siwym tle zmieniające się punkty. Liście opadające... Szlachetne sylwetki czarowały pięknie ułożonymi skrzydłami. Załamanymi jak skrzydła myśliwca. Powoli zbliżały się. Dopiero blisko usłyszałam ten znajomy jazgot. Wrony!!! To one utworzyły piękne widowisko.te paskudy o workowatych ciałach i dziobach nie wybrednych. W trakcie wspólnego tańca nabrały szlachetności nawet w postawie. Cieszyły się nim. Bliskością i finezją.
Nie doceniamy tego co mamy. Nie patrzymy w dal. W górę na wszechświat.
To było niezwykłe.
A najbardziej to ,że te niby pospolite wrony
, podczas wspólnych baletów nabrały szlachetnych sylwetek, gracji.