Taka sytuacja.
Rano stadko wron jazgotało na swe dzieci. Tak się domyślam ,że to bachorki. Mniejsze są deczko i mają rozczochrane pióra. Dopiero m rosną "dorosłe" szaty. na trawniku siedzi takie dziecię i drze mordkę. Przepraszam, drze dzioba. Przylatuje rodzic. dzieciątko wielkości mamuśki czy tatusia (czort wie, nie było ufryzowane) podskakuje radośnie. jakby nożynki na sprężynkach miało. Skrzydełka rozpościera, dziobek otwiera. Głodne. takie sygnały odczytał dorosły. Rodzic zbliża się sprężystym skokiem i pcha swój dziób w dziób młodego. Jakieś smakołyki upolowane chce przekazać. A małe w ostatniej chwili się rozmyśliło i cofnęło do tyłu. Może to nie były takie smakołyki jakie chciał. Nie chipsy
tylko mięsko robalowe
Ale drze japę nadal. Sytuacja powtarza się. Ponownie starsze zbliża się do dziecka, podaje łyżkę dziobową
a bachorek znowu się cofa z krzykiem. Kilkakrotnie się to powtarza. Stoję i gapię się.
Jakbym siebie i Dankę widziała gdy chciałam ja paść pomidorówką
Aż mnie boli ,że nagadać młodemu nie mogę. Ale rodzić stracił wreszcie cierpliwość. Przełknął widać smakołyk tak pieczołowicie niesiony swemu bobo. Bo rozdarł się wrzaskiem wkurzonego rodzica. Rozpoztrał skrzydła, błyskawicznie zbliżył się do rozbestwionego dzieciątka. Bobas widząc co się dzieje z przerażonym wrzaskiem uniósł tyłek i zaczął uciekać . Mamuśka czy tatusiek, nie przerywając reprymendy, poleciał za rozpłakanym dzieciakiem. Echo kłótni rodzinnej niosło się jeszcze daleko.
No, moja Danka nie miała takich możliwości. Dopadłam ją z łyżką i miską.
Czym jestem starsza tym więcej widzę. sytuacje rodzinne jakby żywcem wyjęte z ludzkich. Tylko rodzic i dzieciak nie są
goli.