Jak zwykle sobota zeszła mi
w niebycie. Przespałam część. Zjadłam obiad. I...powalił mnie żołądek. Nie nawykły do rarytasów.
Ale ja nie o tym.
Małe co siedzi w klatce to dziewunia. Dostała na imię Berni. Od karmicielki Beranadety. To miła, deczko wystraszona i wielce mrucząca panna. Do tego posiada zdolności cyrkowe. Znikła mi z klatki przeciskając się przez malutką szparke. Klatkę tą mam dopiero drugi raz rozstawioną. Dzieci Gabrysi nie rozkimały jej. Ale Berni tak. Podłoga podniesiona dzięki...dziełom Tołstoja. Jedno wydawnictwo, jedna wysokość.
Mała jest smutna. Nie wiem czy to efekt szczepienia. Czy samotności. Bo została sierotą. Matka bardzo ją broniła. Jeden wark wystarczył, by mruczące dziecko stało się bojaźliwe i ostrożne. Nie można było jej dotknąć. Dorosłego też. Już sam wzrok wzbudzał respekt.
Berni, raz pouczona warkiem , na nasz widok zaszywała się za plecami dorosłego kota. W kącie klatki. Zapadła decyzja o kastracji i wypuszczeniu jej w miejscu bytowania. Będzie miał kto ją karmić. Stanie budka.
Złapanie nie było łatwe. Danka jakoś siatką temat ogarnęła. Zapakowany delikwent pojechał do lecznicy. Migusiem. Wetka obierając transporter zadała kilka pytań.
Nie, jadła. Nikt nie sądził, że dziś pojedzie.
Nie, nie sprawdzano płci. Nie dało się.
Nie, nie wiemy skąd się wzięły. Od kilku tygodni są razem. Bardzo się matka nim opiekuje.
Nie, nie widziałam by karmiła młode. Uff. Pewnie już po rujce.
...
Poszła przełożyć mamcie do klatki.
Wróciła.
Rzecze
No, nie karmi! Bo to...kocurek jest!