Strasznie duszno rano było. Mimo wczesnej pory o jakiej wyruszyłam na łowy. Bezowocne, niestety.
I smutne. Z drogi osiedlowej zdjęłam młodego jeżyka co to już więcej nie podrepcze nigdzie. [*] Ułożyłam go zaroślach, w wysokiej trawie. Niech spoczywa w spokoju.
Nie ma matki i rodzeństwa Fibaka.
Nie ma dzieci i Gabrysi.
Za to wracając truchtem do domu małą sroczkę nie lotkę spotkałam. MatkoTyMoja jak to dziecko się uchowa
zaraz zimnica będzie. Czy uda się jej dorosnąć ? Rodzice darli się nad głową moją. Ale jak! Zostawiłam. Choć mam obawy czy aby nie wypadła z gniazda. Choć był ptasior już w pełni upierzony. Martwię się,że jak ludzkie dzieciory wyjdą i coś jej zrobią. Jednak za bardzo ingerować się bałam. Delikatnie przekierowałam na drugi koniec podwórka. Czując dzioby na plecach.
Śliczny berbeć. Przepiękny.