Wracam powoli do żywych.
Dzieciaki szaleją. Choć Sorry i Ritunia po tolfinie. Mała znowu byle jaka od wczoraj. Bardziej nosek brudny bo "coś" się sączy. Nie wiem czy jakiś stan zapalny się szykuje czy to efekt wczorajszej kolacji. Dostała drobno pokrojone mięso. Jak reszta kociejstwa. Swoją drogą czas krojenia jest zdecydowanie dłuższy od czasu jedzenia. Kilka minut mlaskania i miski puste.
Tak na marginesie napiszę ,że lubię ten moment gdy kuchnia zapełnia się futrami iw ciszy słychać zadowolone odgłosy jedzących kotów. Chore, co nie
Rita po wieczornym jedzeniu poszła spać. Kilka razy trzęsła główką i przecierała nosek łapką. Ale usnęła jak reszta towarzystwa. Gdy obudziła się ciągle gmerała przy nosie. Wzięłam ją i ... w lewej dziurce była krew. Gdy próbowałam ją wytrzeć, porządnie zaniepokojona, okazało się że to ...kawałek mięsa
Z trudem go wyjęłam. Myślałam, że mała wciągnęła go noskiem podczas jedzenia. Ale potem doszłam do wniosku, analizując wszystko, że musiał się przedostać "z gardła". Czyli zjadła go. Źle trafił. I Ritunia kichaniami przesunęła nieszczęsny okrawek do dziurki. Jestem pewna, że gdy zasypiała, nie było nic w dziurkach. Niby wiem co i jak z rozszczepem książkowo. Ale to wydarzenie tak mną rypło ,że całą noc nie przespałam. Ciągle zaglądałam do niej i sprawdzałam. Tym bardziej było nie fajnie ,bo mała nadal źle się czuła. Dopiero się rozruszła. Cały czas myślę, obserwuję...czy nic jej nadal nie blokuje. Ma na pewno słabszy apetyt. I chyba bolał ją brzusiek bo robiąc kupki strzela gazami.
Sorruś też miał słabszy poranek. Nie przyszedł na śniadanie (Ruita też) co jest dziwne. Onkolog deczko zmienił mu dawki i chyba odbija się to na nim. Teraz, gdy dostał leki i czas tulanek, szaleje.
Rita siedzi w chrupkach i artystycznie je "układa" w kuchni na podłodze. Część zostaje przesunięta łapką artystki na przedpokój. Nawet nie wiecie jak mnie to cieszy