Ritunia walczy. Choć dziś jakby gorzej jest. W nocy (karmiłam ją o 2) wyglądała lepiej. Nie charczało jej tak w nosku.
Gdy wstałyśmy o zwykłej porze to była roztrzęsiona i niespokojna. Drżała. Nie miała temperatury. Ale 37,5 to jednak mało. Jakoś, mimo wysiłków, nie chce ona zwiększyć się. Dałam leki p.bólowe i rozkurczowe. Rozkręciłam kaloryfery. Wreszcie zwymiotowała. I lepiej się poczuła. Moja wina. Gdy szykowałam dzikom gotowanego kuraka jej też drobniusio pokrojonego dałam. Jadła ze smakiem. Na wolności też to dostawały. Ale to są wiórki i jakiś musiał jej utkwić. Więc pozbył się organizm w jedyny sposób jaki umiał złogów. Zero stałego jedzenia! Tylko papki, przetarte. Mam jeszcze convę. Kupiłam gerberki. Przeprosiłam się z sitkiem. Będzie tylko to dostawać. Ew kuraka też przetartego.
Dla niej to walka o życie. Związku z rozszczepem ma utrudnione nawet oddychanie. Często zadziera główkę i z otwartym pysiem łapie powietrze. Tak też śpi. Z nosem w górze i rozwartymi ustami. Nawet jak się wywala rozluźniona ( a już ma takie momenty) pilnuje się by pozycja głowy był jedna. Gdy Januszowi po raz pierwszy tak dziwnie zasnęła w ramionach to przestraszył się opadającej głowiny. Myślał ,że coś się jej stało
Śpiąca Ritunia. Zdjęcie w prawdziwej, pionowej pozycji. Usnęła opierając się w pleckami o narożnik okna z koszykiem. Głowina opadła ale usta są w górze.
Dziwny też jest Sorruś. To drugi raz w tygodniu gdy jest ospały i nie żebrze o smaczki. Dałam dodatkowe leki.