Takie ogłoszenie znalazłam w połowie lipca na naszym osiedlu. I w drodze do lasu gdzie Czaruś i Bunia urzędują. Ktoś powiedział ,że tam są futerka z karmicielem więc wywiesiła. Wreszcie Magda, właścicielka kotki, skontaktowała się ze mną. Dostała na mnie namiary i zrozpaczona płakała w telefon prosząc o pomoc i radę. Lusia wyrwała się z jej rak gdy wychodziła od weterynarza. Przestraszyła się czegoś. Nie zabezpieczona szelkami czy transporterem dała długą. Poradziłam jej co ma zrobić. Gdzie napisać. jak dać ogłoszenia w necie. Gdzie szukać. Wskazałam prawdopodobne miejsca. Poradziłam jak przygotować ogłoszenia. Ale przede wszystkim, podkreślałam, ma szukać, szukać, szukać...I nie poddawać się. Wet jej powiedział, że ma się nie martwić i odpuścić bo kot sam wróci. A jak jest łowna (ponoć byłą)to sobie da radę. Aż mnie szlag trafił na takie głupie badanie. Tłumaczyłam, wyjaśniałam, podnosiłam na duchu.
Magda wzięła sobie do serca wszelkie rady. Osiedle ,okolica, weterynarze, sklepy zoo, centra handlowe, pizzerie... Wszystko obwiesiła ogłoszeniami. Na pobliskich garażach, na każdej bramie, zawiesiła malutkie ulotki plastrem. Poszła we wskazane miejsca i wracała wielokrotnie. Nie słuchała ludzi, którzy wątpili czy po tak długim czasie kotka znajdzie się. Bo ...wybrała wolność i widać tak chce. Ludzie to mają jednak sieczkę w głowie.
Wczoraj dostałam SMS, że Lunia znalazła się
O dziwo we wskazanym przeze mnie miejscu czyli u kamieniarza co blisko ma zakład. Siedziała na płycie. Wypatrzyła ją mieszkanka naszego osiedla, która widziała ogłoszenia. Dopytawszy pracowników, skontaktowała się z Magdą. Ta natychmiast przyjechała.
Tak, to była ONA!!! Wychudzona (łowność jej nie pomogła
) zestresowana ale cała. Daleko od weta nie uciekła.
Aż dziwne ,że pracownicy nie zajarzyli "nowego" futra z wiszącym obok ogłoszeniem. Albo nie chcieli.
Radość wielka.
Po ponad dwóch miechach tułaczki ma ją z powrotem. Pozwoliłam sobie jej ponownie doradzić by zrobiła badania bo trzeba sprawdzić czy kota nie dostała po tyłku. Głownie chodzi o nery i wątrobę. Oraz by nie pozwoliła wetowi chudego i wycieńczonego kota odrobaczać. Ale przede wszystkim ma powoli karmić, obserwować i reagować na każdy dziwny objaw.
Kolejna dobrze skończona "przygoda" pokazująca ,że koty nie zawsze odbiegają daleko. I nie zawsze, wbrew twierdzeniom "specjalistów" reagują na wołanie właścicieli. Ona musiała Magdę słyszeć. Musiała słyszeć i mnie. Nawet nie jęknęła. To wydarzenie pokazuje po raz kolejny, jak wielką moc mają ogłoszenia i nie poddawanie się właścicieli.