Nie lubię ranków teraz. Tak ciemno i cicho jest. Dziś jeszcze wiało. Gdy wyszłam nie padało choć były zapowiedzi. Ruda czekała pod klatką. Darła się w niebo głosy. Wywijała kółka. Ale nie podeszła do reki. Rudego nie było.
Na kotłowni czekał tylko bytujący tam kocurek. Reszta nie widoczna była.
Idąc na korty usłyszałam tupanie. Rudy przybiegł płacząc. Dałam mu pod krzakiem. Poznał już moja marszrutę i ,będąc głodnym, stawił się z żądaniami. Już uderzały pierwsze krople deszczu. Zanim doszłam do kortów już lało. A zanim doszłam do lasu to już byłam mokra. Leśne futra stawiły się.
Długo mi zajęło dziś chodzenie. Deszcz i mrok utrudniają. Obeszłam wracając raz jeszcze swoje włości zerkając za resztą.
Dotarło do mnie po raz kolejny, że w tym roku nie słyszałam nocnego pożegnania gęsi, kaczek, żurawi... W ciemnych chmurach nie widoczne były ,jednak słyszalne gdy swą pieśń nuciły. Zrobiło mi się smutno.
W domu czekały na mnie ...głodne mordy. Godzinę wcześniej dostały full wypas ale już zdążyły strawić. Dziś byłam sama. Janusz na nocną zmianę. To miałam co robić. Wszystko biegiem. A jeszcze na badania musiałam iść przed pracą. Mam rezonans głowy wyznaczony na przyszły tydzień ( w poszukiwaniu rozumu chyba
) i kreatynina potrzebna. Byłam też na dopplerze żył szyjnych. Oszczędzę Wam opisów. Jedno słowo powtarzał często doktorek "rzadka anomalia" . Wizyta z kompletem badań u neurologa przybiera citowskie kształty. Do tego chyba mi się kłania endokrynolog. I kolejny ortopeda od odcinka szyjnego. Jedno macanko głowicą a tyle wiedzy uzyskałam.
Tylko zacząć leczyć się