Trzecia rano. Synkowie dobijają się do drzwi by ich wypuścić. Słyszą, że w łazience jestem. Wracam do wyrka i drzemię. Sorrek ślizgiem wylądował na mnie i każe się głaskać. Długo nie wytrzymuję. Nerwy mnie noszą. Mam łapać Rudą. Reszta towarzystwa też mordy drze. Wstaję. Sunę wśród ogonów do kuchni. Daję "starym" żreć i błyskawicznie wybieram kuwety. Starając się nie palić więcej światła niż konieczne. I nie walić łopatką do żwirku o rant kuwet. To drugie mam we krwi więc ciężko jest. Chłopcy już bez opanowania robią koncert. Rodzina śpi twardo. Lub udaje bym nie zagoniła ich do roboty
Starszaki grzecznie po jedzeniu idą do pokoju. Sprzątam ich miski. Zamykam drzwi. Idę do dzieci z żarciem i miskami. Z ich jaskini jednostajny jęk wydobywa się już. Trójka stoi przy drzwiach wpychając łapy w każdy otwór. Fibuniek na pewno jest na oknie. Poznaję po głosie.
Otwieram więzienie. Wita mnie mruk, misuk, wrzask... Wszystko wylatuje jak wicher by jak wicher wróca. To ja mam żarcie.
Reszta ranka normalna. Malce szaleją. Fibak dziczy się. Staruchy śpią. Pakuję plecak. Sprawdzam czy wszystko mam. Zastanawiam się czy budzić Janusza bo potrzebny mi do...pilnowania sprzętu. Ale dam mu jeszcze z pół godziny. Jest wcześnie. Zadzwonię.
Wychodzę z domu. I jak tylko tyłek z niego wyprowadziłam słyszę, że wyszedł na petka. Spryciarz, myślał że przechytrzył mnie.
Stoję na schodach i drę się scenicznym szeptem "jak się ogarniesz to przyjdź na parking, łapię Rudą obok bloku , między autami".
O tym jak "cicho" sprzętem waliłam po klatce zmilczę.
Idę. Kocica jest. Nastawiam sprzęt z zachętą. Cholera, Rudy też jest. Szybkie nałożenie mu żarcia. Ruda swoim zwyczajem biega pod autami i drze japę.
Wreszcie wszystko ustawione.
Ruda zainteresowana. Włazi do środka w połowie swego obłego ciała. Myślę "tak szybko pójdzie? ". Nie! Podjechał facet akurat co grzebie w śmietnikach. Zauważył sprzęt, zszedł z rowera i najwyraźniej chce go zapier... Drę się, że to moje i biegnę do niego. Niechętnie odpuszcza. Ruda zwiała.
Stoimy. Ona się kręci. Rudy się kręci. Kotka szylka spod 53 się kręci. Kotka krówka spod 53 się kręci... Nic to. Czekam. Dokładając co i raz ścieżkę z tuńczyka.
Zerkam na zegarek. Pół godziny minęło a TZ nie ma?! Ile można palić i pić kawę? Dzwonię. Już schodzi. 45 minut mija a jego jeszcze nie ma. Może koronkowe gacie na jaja nawleka? I seksowne podwiązki?!
Dzwonię. Już idzie. Za chwilę słyszę nasze drzwi od klatki. Zajęta kręcącą się Rudą nie zwróciłam uwagi co i jak. Świecie przekonana, że stoi za plecami i czeka aż kocica podejmie decyzję. Ruda odpuściła a ja go za plecami nie mam
Znikł.
Dzwonię. Odbiera. Pyta gdzie jestem bo on...pod cerrefourem stoi. Na parkingu!!! Tłumaczę. Koniec połączenia.
Zastanawiam się jak on tam poszedł mnie nie widząc. Dobra czekam. To minuta ode mnie.
Koty kręcą się. Obiekt mego porzadania też.
Czas mija a Janusza nie ma.
Dzwonię. Pytam tradycyjnie gdzie on bo wszak jest to kawalątek drogi tylko.
Jest na kortach oks między garażami?!
A gdzie ja?
Tłumaczę...
Rozglądam się za nim. Czas najwyższy resztę stada nakarmić. Widno robi się. Jego nadal nie ma.
Ale podjeżdża nasze...auto. Chłop mi się na wycieczkę samochodem wybrał. Byłam ze 100 metrów od klatki.
Ruda jedza olała starania. Jutro kolejne podejście.