Sobotni wczesny wieczór. Janusz już wyszedł do pracy. nerki pokrojone. Myślę, że zaraz się położę tylko przeciw bólowe łyknę. Dzwoni telefon. Zerkam kto to. Pani Teresa. Odbieram. Trochę trwa zanim załapuję ,że to nie jej głos. To słowicza gadka Małgosi co w tym samym bloku mieszka. Włos marny mi się zjeżył bom pomyślała ,że P.T. coś się stało. Wyszła nie dawno ze szpitala. Ale nie o to chodzi. Gosia jest chaotyczna więc poprosiłam by od początku mi wsio powiedziała. A więc tak. Streszczę.
Pod blok PT przyszła pani w poszukiwaniu swego zaginionego kota. Burej,dorosłej dziewczynki. Jak po nitce trafiła pod klatkę PT więc ktoś ją nakierował. Mam swe podejrzenia. Kocica ponoć zwiała dwa tygodnie temu na osiedlu Ługi. Tak z 5-6 kilosów od nas. Kocica u tych państwa była dwa tygodnie. I "uciekła". Cudzy słów" jest celowy ale o tym później.
Gosia kontynuuje. W potoku słów wyłapałam podstawowe pytanie. Czy ja , czy mąż nie zauważył nowego kota na karmieniu. Burego. Kręcącego się po okolicy.Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Małgośka zakrzyknęła
już nie aktualne, znalazła się! I się rozłączyła.
No dobra. Lekkie zdziwko, lekki niepokój... bo co można było znaleźć pod oknem PT.
Położyłam się.
Za dwie godzinki, coś kole tego, dzwoni znowu PT. W telefonie już jej głos. Dzwoni by mi streścić całe wydarzenie. Okazuje się, że poszukiwacze zauważyli naszą Mamuśkę i zaparli się, że to jest ich zaginiona kotka. Nie uwierzyli w tłumaczenie ,że to nasza bezdomniaczka. Przez nas kastrowana. Bytująca tutaj już kilka lat. Kazali PT ją łapać by sobie jej pazurki obejrzeli. Bo ponoć ich przycięte miała. PT stwierdziła, że nie będzie ryzykować podrapania. Poza tym to nie ich futro i niech szukają u siebie. Nie odpuścili i chcieli Mamuśkę udybać. Z nie powodzeniem.
Jeszcze wspomnieli ,że słyszeli o stanowisku karmienia w lesie (ta wiedza wyraźnie nakierowuje na jedną osobę informującą) i oni tam widzieli swoją kotką. PT znowu tłumaczy co i jak. Że to dzikunka kilku letnia, zaopiekowana, wykastrowana, dokarmiana od wielu lat. Tutaj też się nie dali przekonać i postanowili zaglądać w chaszczory leśne by te pazurki sprawdzić. Nie wiem ile dyskusja trwała . Wreszcie poszli. Tylko przypomniałam PT, że nasze kastrowane futra mają nacięte uszy więc to jest wyraźne oznaczenie potwierdzające naszą "własność". Jakby co to niech się na to powołuje.
Niepokój wzrósł bo wyobraźnia podpowiedziała mi ,że zaczają się na nasze buranie chcąc je złapać. Jako swoje. Może i opcja domu była by fajna. Tylko co to za dom jeśli kot "ucieka" po dwóch tygodniach. Stawiałam na otwarte okna i balkon nie zabezpieczone.
Przeczucie nie myliło mnie.
Ranek niedzielny. Telefon. Wyświetla się Pani Teresa. Odbieram i słyszę ciąg dalszy wczorajszej akcji. Państwo byli o 6 rano w lesie. Widzieli burego i pingwinowatego kota. Czekały. Próba podejścia skończyła się ich ucieczką. Babon wyobraził sobie ,że czekają "na ratunek". A one tylko Janusza i kateringu wypatrywały.
Śmiem podejrzewać ,że na Mamuśkę zaczaili się także. Tylko ona najedzona idzie na swe salony i nie pokazuje się do po południa. Lub śpi w wysokiej trawie czy kwiatkach. Na obcych głos nie reaguje.
PT zdenerwowana kazała kobiecie odczepić się od naszych podopiecznych. Zająć się szukaniem swego futrzaka pod nosem a nie tracić czas na zaopiekowane koty. Powiedziała, że nasze mają przycięte uszy co świadczy o ich kastracji. Więc to niej bure choć kolor ten sam.
Przy okazji dowiedziała się jak zaginęła kicierzyca. Paniusia postanowiła wyprowadzać swoje futro na smyczy. Obróżka, smyczka... i idą na spacerek. Pierwsze wyjście ( a miała ją, podkreślam, dwa tygodnie) ,pierwsze postawienie łapek na trawce, pierwszy strach bo coś tam się zadziało ... i została kobiecina z obrożą w ręku. Kot wylazł z niej i dał długą. Za lekko zapięta. Za wielka lekkomyślność.
Tak koty płacą za bezmyślne podejście swoich właścicieli.
TŻ mówił ,że przy wejściu do lasu wisi ogłoszenie. Tak jak przy bloku PT.
Myślę,że to nie koniec sprawy. Łatwiej drążyć temat na terenie , który wzbudza nadzieje.Tracą czas, który mogą poświęcić na intensywne przeszukiwanie swego terenu.
Tylko kota żal.