Wczoraj byłam pierwszy raz w pracy. Wpierw zaliczyłam lekarza medycyny pracy zawodowej by mnie "przywrócił" w poczet roboli. Farsa nad farsami. Nawet palcem mnie nie tknął ograniczając swe oględziny do ócz mych błękitnych. Potem przesiedziałam w upale przy biurku podejmując rozpaczliwe próby ogarnięcia mego niebytu. Trwam w tym marazmie i dziś. Z przerażeniem patrząc na zaległe błędy na kontach. Ledwo jedno sprostowałam wypływa drugie.
Może trza było siedzieć na tym zwolnieniu i ziemniaki posadzić by co do gara było włożyć
Jedna z kotem, Krówka, chyba ma problemy z zębami. Pani Teresa radośnie mnie to obwieściła. Kazałam jej dzwonić do miejscowych gwiazd od zwierzaków by ją wyłapali i podleczyli. Nie mam fizycznej i finansowej możliwości zrobić tego. Zna je osobiście, ma jakieś układy (za moimi plecami), niech szuka pomocy. Tym bardziej ,że organizacja znana nam wszystkim
otrzymała 130 tysiaków .
ja z powodu zdrowia nie jestem w stanie ganiać z łapką. Ale i ona nie wyraża chęci.
Krówka do niej podchodzi, daje się głaskać więc nie widzę problemu by chwyciła i w transporter wciepała. Jak to zrobi niech się odezwie to będziemy pomocy szukać. Jeśli Otwock się wyprze takowej.
Od razu kot wyzdrowiał.
Trzeba będzie pomyśleć i tak ale szlag mnie trafia. Coraz gorzej znoszę roszczeniowość. Co i raz mam od niej telefony ,że nie ma mokrej karmy. A zostawiam pojemnik i saszetkę dla piwniczniaków. Co i raz wydzwania ,że suche się skończyło. Sama jestem winna takiej sytuacji. Nauczyłam, że daje i pomagam. Trudno więc teraz pojąć , że nie jestem instytucją. Że w chorobie wszystko jest "biedniejsze" u nas.
Jestem zła na siebie. Na świat.
Martwię się Gabryśką i jej narodzonymi dziećmi. Mają dwa tygodnie. Namierzyć ich nie mogą.
Krówcią też się martwię. Na mój widok dziś uciekła. A zawsze czeka na swoje przysmaki.
One czują kiedy mam niecne zamiary.
Chcę zwolnienia i ...pieniędzy na godne życie
Sorki za wylewki ale mam zły dzionek.