Ranek zastał mnie siedzącą na krawężniku, klnącą i płaczącą jednocześnie.
Tak zastał mnie Piotr Kioskarz i Janusz. Czerwona, zasmarkana i tak zła ,że musiałam wykrzyczeć wszystko co we mnie siedziało.
Stara baba ze mnie a tak się rozkleiłam.
Wstrętne pierdzielone stare q...
Tak prosiłam, tak błagałam by dzieci nie nawiedzały. Tyle szkód już poczyniły. A dziś... Dziś zastałam mleczko, dwa pojemniki po śledziach i zero kotów.
Cierpliwe moje wywabianie ich zaczęło przynosić efekty. Gabrysia zaczynała czekać. Dzieci zaczęły siedzieć w paletach też czekając na miskę.
Od wczoraj stanęłam z łapką. Na początek zablokowaną by nawykły do niej. A przede wszystkim by mama się z nią oswoiła.
Było zero zainteresowania. Ale to nic. Sklep był przy święcie zamknięty, spokojnie było i wyprowadziła je na podjazd. Po drugiej stronie łączki. Bawiły się w wózkach i kartonach tam stojących. Ona ich pilnowała. Małe szkraby jeszcze. Jeden najmniejszy albo ma niebieskie oczka jeszcze albo bielmo na nich. Z daleka było więc nie jestem pewna co i jak.
Dziś to samo chciałam zrobić i znalazłam co znalazłam. Skisłe mleko wyciepałam. "Miski" też. Zostawiłam wydartą ze śmietnikowego kartonu część z napisem by zostawiły koty w spokoju. Trwa łapanka. Wieczorem pójdę i sprawdzę czy nie ma nic postawionego.
A wczoraj jedną Teresę widziałam. W nocy. Nawet miałam przeczucie ,żeby zajrzeć. Ale płaczący w bloku, na balkonie kot wypędził mi myśli. Dla niego z Anią chodziłyśmy po lokatorach bojąc się ,że może utknął gdzieś w uchylnym oknie. Nie mogłyśmy zlokalizować gdzie on siedzi. Jakieś kocie dziecko to było. Kot podobno płacze już kilka dni. Tak nam jeden "wytypowany" pan powiedział. To blok jednej z nich. Wychodząc wieczorem winna słyszeć żałosny jazgot. Tego kota już, cholera, nie ratują. Bo trzeba coś zadziałać. Pójść albo zadzwonić. Już nie do mnie.
Ostatecznie nie namierzyłyśmy go. Choć mamy swoje podejrzenia. Sporo ludzi nam nie otworzyło drzwi. Nie chcieli. Nie było ich może.
Ale walenie w "podejrzany" lokal i cykanie domofonem spowodowało ,że pijąca (ponoć) osoba zbudziła się i drąc ryja wylazła na balkon. Płacz ucichł z tym wyjściem.
Żałuję ,że nie poszłam.Może wtedy wlazła.
Powinnam pójść.Powinnam sprawdzić.
Wielką mam nadzieję, że mamcia znowu się nie wyniosła. Tyle czasu trwało zanim je przywabiłam. Tyle czasu...
To była 4 rano a we mnie gotuje się żal i złość ciągle i ciągle.