Cisza u nas.
Burze wywiały wpisywaczy
Czarusiowi leśnemu odnowiła się rana na szyjce. Nie wiem co ten kot robi. Gdzie włazi. Może faktycznie przełazi przez jakieś dziury i zahacza o szpikulce. Żyją z Bunią na terenie budowy. Ponowne próby przyzwyczajenia go do łapki spełzły na niczym. Nie podchodzi. Lub wcale się nie pojawia. Znowu stanęło na zdalnym podawaniu antybiotyku. Niestety, trzyma się na dużą odległość. Sporo zachodu kosztuje mnie danie miski z ulubiona wątróbką. Bunialek pilnuje mnie mocno i nosa wsadza w nie swoje. On spitala coraz dalej i dalej w krzaki widząc mnie idącą do niego. Choć i tak zasiada w dużej odległości ode mnie. To burasia informuje mnie swoim zachowaniem ,że Czaruś przyszedł. Charakterystycznie bulgocze jej wtedy w gardziołku. Podchodzi do niego, uspokaja i podprowadza.
Dziś mi znikła na sporo czasu. Darłam się na Czarusia chcąc zaaplikować mu Unidox. Przyszli oboje. Musiała wyciągnąć go z jakiejś dziury. Ona biegnie przed nim ciągle zagadując i odwracając łepinkę. Gdy ten zatrzymuje się to ona zawraca, ociera, obejmuje ogonem i drepcze do przodu. Jakby zachęcając do dalszego podejścia. Martwię się by nic mu nie było. Został tylko Buni on. Z gromadki 6 futerek zostały tylko one.
Martwi mnie ten kot bardzo. Teren jest wyjątkowo nie korzystny do wszelkich prób wyłapania. Kot jest wyjątkowo ostrożny i okrutnie płochliwy. Zawsze taki był. Woli nie jeść. Co go spotkało, że tak boi się ludzi? Jeszcze jeden pingwinek przychodzi. Pojawia się nie systematycznie, w różnych miejscach osiedla i lasu. Goni strasznie Czarunia. Bardzo się tego drania on boi. Teraz jego też nie widuję. Może być wychodzącym kotem. Takim szewndaczem.
Niestety, Gabryni nie widuję. Dzieci też ... Niestety jedzenie od kilku dni wcale nie znika. a wątróbka i gotowany kurak zawsze był zeżarty. Teraz wyrzucam wszystko jeżom i srokom. Muszą chyba mieć inną stołówkę. Może oprócz Teres gdzieś ktoś im żarcie zostawia. Może w sklepie ktoś cichcem daje? Nie potrafię namierzyć nowego miejsca gdzie ew bytują. Chodzę po chaszczorach. Świecę po dziurach latarkami. Wypatruję znaku bytności. Zagięte gałęzie, zerwane pajęczyny, wydeptana ścieżka... Tropiciel prawie indiański
Choć wiem ,że jak się sama nie ujawni, to słabe mam szanse. Rozłożone w kilku miejscach miski są pełne. Zdewastowane tylko przez muchy i jeże są. Dziś sroki wypatrzyły darmowe danie dodatkowe i wrzaskiem skwitowały moje pojawienie się.
Małe Gabrysie w klatce doskonale się mają. Mruczą na potęgę choć nadal boją się w pierwszej chwili dotyku. Wariują tak ,że echo niesie jak klatka obija się o ściany. Dewastację mają we krwi. Dziś zniszczyły miskę. Połamały podstawę. Taką fajną, przykręcaną do kratek. Stoją na niej i wykorzystują jako odskocznię. By budka nie wędrowała wszędzie i nie lądowała w żarciu czy kuwecie ( to drugie ma nie przewidziane efekty) przyczepiłam ją moimi ulubionymi tertyczkami do prętów. To był wyśmienity pomysł! Choć sporo czasu im zajęło przekonanie się, że nie da rady z nią wędrować. Nadal nie rozróżniam ich.