Dziś neurolog. Powoli zbieramy się...psychicznie
Zmuszona byłam do ogarnięcia żelazkiem spódnicy. Koniec świata.
Sorry nie rozumie czemu michy dziś nie ma. Ale proszono by był na głodniaka wiec będzie. Dokumenty i płytka z fotkami zapakowana. Oraz ręczniki papierowe, podkłady, kocyki, saszetka by mu dać "po"... Jakbym z dzieckiem podróżowała.
Wczoraj u weta był inny niż zwykle kot. Jeśli trzy wizyty można uznać za "zwykłe". Wetka też to zauważyła. Bystry wzrok, bunt na zabiegi, przekleństwa mocne na zastrzyki... Ale przede wszystkim nie mruczał postawiony na stole.
Nie uspokajał się.Nie szukał we mnie wsparcia. Po prostu zbeształ nas od stóp do głów. Został osłuchany. Nareszcie można było. Choć nie było łatwo. Bo dla odmiany mu złość bulgotała w gardle
Strasznie ale to strasznie mnie to cieszy! Na pewno ma dużą bolesność brzuszka. Jest inny po dodaniu Tolfiny i nospy.
I najważniejsze się stało wczoraj wieczorem. Coś co zwala mnie zawsze z nóg.
Sorruś zaczął się bawić swoją mysią.
Delikatnie i krótko, bo nie wiedział co ma zrobić z przeszkadzającą mu łapką, ale jednak podjął próbę jej upolowania. Zaczarowana chwila. Gdy umęczony życiem futer zaczyna cieszyć się drobiazgami. Tym bardziej wzruszająca gdy o dziecko chodzi. Trudno nam sobie wyobrazić co mały przeszedł. Ile zaznał bólu, strachu, głodu.
Bardzo się zainteresował tym Toluś. Nie udało się mu ukraść zabawki. Mimo prób niezliczonych. Dzieciaki wymieniły sobie jakieś poglądy. Toluś do tej pory jakby nie zauważał Sorrusia. Teraz zagaduje go i zaczepia. Może idzie ku dobremu. Może. Boję się cieszyć.
Moje kochane chłopaki