Myszorek pisze:No nareszcie super wieści. jeszce jakby Teresy gdzies wyjechały na wczasy tak ok dwumiesięczne było by naprawdę pięknie
Ja ich nigdy nie złapię. Wczorajszy dzień po południu był koszmarem. To durna historia jaką napisała organizacja z moją "ulubioną" panią. Zaś ranek został poprawiony. Jakbym żyła w równoległej rzeczywistości gdzie głupota ludzka jest gloryfikowana i powszechna.
Maluszki są chore. Przynajmniej te co widziałam. Napisałam kartkę kolejną ( a nawet dwie), że MUSZĄ być złapane . Jak krowie na rowie opisałam. By nie karmić! Muszą być głodne by weszły do łapki czy wzięły leki. Wczoraj przed 21 z Anką zgarnęłyśmy pojemniki 800 gramowej Smilli i tyle samo suchego dostarczone przez w/w organizację. O ich wyczynach opowiadała pani co obserwowała ich z 4 piętra i dała znać.
Dziś rano zgarnęłam pojemniki z czymś tam i mleczkiem. A kartka została wyrzucona. To PTD działała.
Swoją drogą kto zostawia tyle żarcia gdy jest upał? To na tydzień miało być? Do tego jeszcze na terenie sklepu? By muchy oblazły zwierzaki? A insektów obecność i smród zwróciły uwagę różnych ludzi. Toż to zwabi się sroki i inne ptactwo, które jest nie przyjazne kotom małym.
Najfajniejsze jest to ,że tam stoją pojemniki z wodą. Kilka. Po to by jak jedno koty czy ptaki wywalą było inne do wypicia. W taki upał to ważne. Delikatne, nie rzucające się w oczy. Dostawiono ordynarny żółty ".
No i to mleko. Gotowy kłopot przy temperaturach.
Koty dziś wystrachane bo tyle osób się kręciło.
W lesie wreszcie pojawił się Czaruś. Był głodny. To nie to ,że go nie widziałam. Ale nie podchodził. Chodzę od kilku dni z transporterem. Tak na wszelką wszelkość. A on jakimś cudem go zauważa. Czeka jak idę drogą i widzi. I za diabła nie podejdzie. Dziś zaryzykował (postawiłam kontenerek daleko przy ścieżce) i zmartwiałam. Ma krwawiącą ranę na szyi. W taki upał to bardzo niebezpieczne. Much się boję. Albo sobie rozdrapał to co było. Bo coś się jednak robi ciągle pod zagojona skórą. Albo o coś zahaczył jak właził/przełaził gdzieś. Jest tam plac budowy.
A ja bez antybiotyku. Zawsze mam tylko teraz zostało w kocim polarze. Dziś poszłam bez. Muszę przerzucić do plecaka. Jest dylemat. Próby wcześniejsze odłowienia go łapką skończyły się nie obecnością kota kilkanaście dni. Na jej widok odwraca się, ucieka i nie ma zwierzaka. Czy dawać mu antybiotyk w żarciu byleby przychodził? Czy ryzykować ze sprzętem? Janusz za pierwszym jest. Byleby jadł i otrzymał pomoc. Nawet w takiej formie. Ja mam mieszane odczucia. Przypomniał mi jednak co było jak się zaparłam kilka razy ,że uda się go jednak odłowić. Jak się zamartwiałam czy przeżył. On niepokoi się wszelkimi zmianami. Nawet to ,że przychodzimy razem ( zawsze jest tylko jedno z nas) powoduje w nim strach i prowokuje zwianie. Nie wiem. Nie wiem...
Sorrek, jak to nie ma co się cieszyć, zrobił się dziwny. Chowa się. Sierść jakoś mu odstaje. Nie wykluczam, że to stres po wizycie u weta. Plus droga. Długa i uciążliwa. Choć biega, je i gada. Tylko te krycie się w ciemnej dziurze. Janusz mówił, że wczoraj wcale zza wersalki nie wylazł do momentu przyjścia mojego z pracy.
Głowa nie taka u mnie. Wraz z nawałem kłopotów rozumek wyłącza się. Dziś rano zostawiłam w sklepie, pod gaciami XXL
, telefon komórkowy
Taka byłam zajęta rozpaczą nad rozmiarem (kiedyś tam kupowałam eseczkę i luzy były
), że wyszłam z pantalonami ale bez komórki. Skończyłam rozmowę z Anką i ...odłożyłam na ciuchy sprzęt miast do torby. Zajęta rozciąganiem i zastanawianiem się czy poślady me wejdą. Szybko się zorientowałam. Uff... Musiałam do Janusza zadzwonić by pranie wywiesił. A tu nie ma jak.
Biegusiem wróciłam. Był przykryty gustowną koronką w kolorze blue. Dla mnie nie pasującą bo za mało materiału użyli.