Może zacznę od początku. Jakieś 8 lat temu przygarnęłam z maleńkiej KLATKI, ze schroniska, wychudzoną kotkę. Już po kilku dniach zaczęła bardzo chorować, katar, kaszel, gorączka, pęcherz (struwity) - setki wizyt u weterynarza i mizernych rezultatów. Pomimo poprawienia się ogólnej kondycji zwierzaka, dolegliwości te do tej pory bardzo często nawracają. O ile podawanie suplementów diety, witamin, antybiotyków, dbanie o kota w nadmierny sposób, nie jest aż takim problemem, tak jego siusianie wszędzie gdzie jest to tylko możliwe (np., na podłogi, ubrania, kanapę, pościel, legowisko) po 8 latach zaciskania zębów - stał się dla mnie udręką. Mimo bardzo silnej więzi emocjonalnej pomiędzy nami nie jestem w stanie dłużej tak żyć. Od lat czuję sie zmęczona dosłownie wiecznym sprzątaniem po kocie, nie przejdę przecież obojętnie obok siuśków w kącie, zapach jest trudny do usunięcia nawet środkami chemicznymi, przez co trzeba to robić dokładnie, a w momentach słabszej kondycji kota, nawet kilka razy dziennie. Mam poczucie, że stałam się niewolnikiem własnego zwierzaka, moje CAŁE życie (nie, nie wyolbrzymiam) podporządkowałam kotu. Lubię porządek i chociaż poświęcam na sprzątanie bardzo dużo czasu, nie jestem w stanie go utrzymać. Wszystko trzeba do kotki dostosować, a ona i tak źle się czuje i bałagani. Koszty leczenia są niestety zbyt wysokie, wydawałam ogromne pieniadze, a poprawy nie było widać. Próbowałam wielu domowych sposobów, wiecznie kombinuję, aby jej pomóc i co ważniejsze nie zaszkodzić jeszcze bardziej. Czasem odnoszę wrażenie, że kotka ma problemy natury psychicznej. Mam również drugiego kota i zachowuje się zupełnie inaczej. Ona często jest nieobecna, zawieszona, ma smutne oczy od samego początku pobytu u mnie i pomimo tego, że obdarzona jest ogromnym uczuciem i opieka. Kotka jest bardzo wiernym zwierzęciem, okazuje swą miłość w przepiękny sposów, jakiego nigdy nie zaznałam od innego zwierzęcia. A ja mimo to ze łzami w oczach podjęłam decyzję, że chciałabym znaleźć jej inny i równie kochający dom, gdzie zadba i pokocha ją ktoś tak bardzo jak ja. Poświęci się dla niej przez kolejne 8 albo i więcej lat, sprawi, że kotka będzie mogła spokojnie dożyć osatnich dni. Pewnie wielu z Was zastanawia się teraz jak można oddać swojego zwierzaka? Ja też się zastanawiałam, wiele lat broniłam się przed tym rękami i nogami. Uważam, że skoro bierzemy odpowiedzialność, za inne istnienie, to trzeba zrobić to od początku do końca. Dlatego jedyne co mi pozostało w tej mojej bezsilności to próba znalezienia jej dobrej i przede wszystkim świadomej opieki, nie tylko na tydzień czy do zasikania nowej kanapy. Spotkałam się nawet z opinią, że kotkę powinnam uśpić - tego nie byłam w stanie sobie nawet wyobrazić. Do teraz. Mam ochotę sie poddać, choć ogarnia mnie rozpacz na samą myśl o rozstaniu z moim ukochanym kotem, to ta trwająca tyle lat sytuacja urosła do gigantycznych rozmiarów i przybiła mnie do muru nie pozostawiając mi wyboru.
Czy ktoś z Was jest gotowy na to wyzwanie?