Myślałam, że będzie jakaś potężna burza, ale na szczęście trochę pogrzmiało, popadało i tyle. Czarnuszek dostał swoją kolację, już czeka na mnie, ale jak mnie zobaczy, to się chowa.
Leczymy uszka Lucy. Bolą ja jeszcze, zaniedbałam to
, bo skupiłam się na oczkach. Te są w niezłym stanie, steryd już dostaje co drugi dzień, być może zejdziemy jeszcze. Z jakiegoś powodu ( złe samopoczucie? ) Lucy nie śpi ze mną w łóżku. Szkoda, że koty nie potrafią mówić, byłoby łatwiej.
Wituś koniecznie chce wyjść z kuchni, jest ciekawski. Czasem udaje mu się uciec, nic złego się nie dzieje, koty są bardzo przyjaźnie do niego nastawione. Nadia też powolutku przekonuje się, że nic jej z ich strony nie grozi i już kratka w drzwiach nie jest zaklejona. Czekam na to, aby wreszcie było normalnie. Nie znoszę izolować kotów, ale czasem to konieczność. Nadia zdecydowanie mniej już je, zostawia jedzenie w misce. Jednocześnie, mam wrażenie, że lepiej się czuje, dużo więcej się bawi.
Pozostałe koty są chyba w dobrej formie, dużo czasu spędzają na balkonie, to zawsze dobrze im robi.
Zmęczona jestem tym wszystkim, przede wszystkim codzienną jazdą do bezdomniaków, nie mam czasu i sił na ogarnięcie mieszkania, to jest na końcu, koty ważniejsze. Jadzia zdrowieje, jeszcze chwila i naprawdę będę jeździła jak dawniej, czyli co drugi dzień i w weekendy.