Nie mogę znaleźć sobie miejsca. Robota się nie trzyma. A takie plany miałam.
Noc była straszna. Wszystko mi zawadzało. Wszystko słyszałam. W krótkich snach przyszli do mnie ludzie, o których nawet nie myślałam ostatnio. Ludzie co w życiu moim dobrego nic nie uczynili. Umarli a jednak odwiedzają. Ja nie miewam takich realistycznych snów więc niepokój zwiększył się.
Jestem jak bomba. Tak bym chciała odpocząć.
Koty nie śpią. Wedelek wydaje się być jakiś "dziwniejszy". Martwię się. Choć po p.bólowych jakby lepiej. Niestety, kujnęłam mu w lewą stronę. Tą boleśniejsza. Głupia, nie pomyślałam. Kupala nie ma od dwóch dni. Też powód do zmartwienia.
Angelek po lekach zjadł i drzemie. Mniej go boli bo wyszedł spod wyra. Danka jeszcze nie może się zdecydować na rozstanie. Ale widząc jak Bunandol na niego działa przełamała się w podawaniu.
W nocy zagadywał do Danki. Słyszałam go. Tak po swojemu, normalnie. Córkę też słyszałam. Grubo po drugiej w nocy jak ten świstak zwijała i rozwijała sreberka
Czyli... szykowała sobie kanapki trzepiąc w lodówce zasoby. Grzebiąc w pieczywie. W kolejną noc tak działa. Anguś ją słyszał i upominał się o swoje.
Po uzgodnieniu co wyprawia, poprosiłam ją o cichsze przeszukiwanie naszej lodówki. Skutek? Wiadomy!
Angelkowy los naznaczył nas wszystkich.
Wiedzieliśmy ,że jest chory. Ale dwa lata w dobrej kondycji uśpił nasz umysł. Uspokoił serce.
Aż mam do siebie żal ,że dostawał reprymendy za nieobyczajne zachowanie (czytaj: strażakowanie po chacie).
Że jego wycofanie, jojczenie, fuczenie... mnie tak potrafiły denerwować.
Sporo czasu spędzał ostatnio z nami. Jak nigdy.
On wiedział?!
Normalnie boję się.I jeszcze ten durny sen.
Niedziela zaczęta a ja siedzę i nie mam sił za cokolwiek się zabrać. Do podłogi przykleić się można. Janusz pojechał do pracy.
Głupie myśli przychodzą. Chodzę i patrzę na futra. A w środku rosną łzy. Zdziwienie wielkie. Jak takie istnienia zmieniły nam życie? Kiedy zrobiły się takie ważne? Takie istotne? Takie niezbędne? Gdzie wręcz fizycznie boli miłość do nich. Tak jak ich śmierć.
Na dworze zimno. Ciemno. Dzikunki nie poznały mnie w kapturze! Trzymały się z dala. Głos ten sam ale łeb dziwnawy. Dopiero zdjęcie przyozdobienia i spacer kiciankowo-reprezentujący pozwolił im przyjść. Muszą nawyknąć do innego stroju. Nadchodzi ciężki czas. Jak ja go nie lubię!