Wczoraj był zwariowany cały dzień.
Florek, po komplikacjach czasowo-pracowych (moich i Janusza) pojechał w nocy do lecznicy. W domu byłam tylko tyle by go do transportera włożyć. Biedna łapeczka zahaczyła się o rant pojemnika. Musiałam ją "dopchać" .Biedna, zakrwawiona łapunia. Bałam się mu coś dać p.bólowego bo nie wiedziałam co i kiedy będzie robione. W czasie drogi był cichutko.
Nawet dość szybko nas ogarnęli. Czyli zabrali mi chłopaka, przełożyli do klatki szpitalnej, zrobili wywiad i kazali dzwonić dziś. W czasie wywiadu psychicznie walnęło mnie mocno. Niby wiedziałam ale głośno wypowiedziane słowa mają inna moc. Mówię wetce, że wedle mnie należy się liczyć z zatruciem całego organizmu. Bo długo ze stanem zapalnym chodził. Jak i z tym ,że kończyna jest do usunięcia. Kobieta wcześniej pytała mnie czy dzik czy domowy. No, dzik... chyba. Na obecną chwilę trzeba go tak traktować. Więc słysząc o ew konieczności odjęcia łapusi zatrzymała się z pisaniem i spojrzała na mnie.
Ma gdzie wrócić? Bo wie pani dzik na trzech łapach... Pani niby wie ale panią dopiero ogrom problemu dopadł. Cały dramatyzm sytuacji. Nieszczęścia. Przełknęłam gulę w gardle stojącą.
Tak, ja go wezmę. My go weźmiemy... Janusz kiwnął tylko głową i wyszedł z gabinetu.
Wracamy do domu w ciszy. A ja siedząc w mijających światłach ryczałam. Łzy spływały mi po policzkach i nie miałam sił ich otrzeć. Do tej pory płaczę. Nie nad tym ,że może wróci do nas bez łapeczki. Tylko nad tym pierdzielonym okrucieństwem losu. Czy myślę, że kolejny kot może być u nas na do życiu? Tak! I podświadomie martwię się jak będzie i co będzie. Młodzi nie jesteśmy. Ale najbardziej martwię się by wrócił.
Florek waży 3,55 kg.
Domowe stęsknione nie odpuściły. Musiałam też nery dzikom pokroić na dziś. Jestem padnięta.
Piotrek, Ty nawet nie wiesz jaka jestem Tobie wdzięczna