Jak co dzień ostatnio podrałowałam świtem do lasu koty karmić. Już z dala poczułam woń sosen i żywicy. Pomyślałam,że po deszczu i w ciepełku drzewa puszczają soki. A schnąca kora wysiewa aromat na pół lasu. Każdy krok wtapiał mnie w silniejszy zapach. Pięknie było. Do czasu...
Gdy doszłam do posesji zdrętwiałam. Dosłownie. Wryło mnie w ziemię i coś w gardle ścisnęło. Nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Plac był prawie pusty. Piękne sosny ,mające po kilka dziesiątek lat leżały powalone na ziemię. Ogołocono prawie ze wszystkiego całe miejsce. Nad ziemią unosiły się tylko kikuty ich pni. Smutno sterczały ku niebu roniąc łzy żywicy. To ten płacz cieknący po resztkach pięknych drzew, tak mnie zauroczył. Każdy krok ujawniał coraz większą dewastację. Wypiłowano nawet sosny będące tuż przy parkanie. Opiłki ich ciał walały się na ścieżce za płotem. Czepiając się podeszwy butów. Okrywając krzaki trocinami. Nieliczne, które zostały jeszcze, noszą na sobie piętno trędowatości. Oznaczone czerwonymi plamami szykowane są na śmierć. Patrząc jak ich siostry i bracia umierali, czując ich pachnidło wydzielane umarciu, mają świadomość o tym, że ich czeka ten sam los. Ja wiem, ja wierzę ,że drzewa czują. Wiedzą więcej niż jesteśmy świadomi im przyznać.
Mój piękny modrzew, taki smukły w pniu i rozłożysty w koronie ,też poległ pod zębami piły. I jego młodszy brat zaległ obok niego na ziemi. Rosły tuż pod ogrodzeniem. Nie zawadzały by w budowie. Ozdobą działki by były. Ale wszystko co żywe dostało wyrok. Dopiero widząc kikut modrzewia zdałam sobie sprawę jak było ogromne. Dumnie stojące za życia, pnące się prosto ku niebu, sprawiało wrażenie lekkiego i zgrabnego.
Tyle dobra wycięto. Ja wiem ,że to było nieuniknione. Założenie skrzynki i monitoringu, okłódkowanie bramy, postawienie słupa... wskazywało na to,że budowa ruszy. Ale tutaj zrobiono czystkę. Armagedon. Co za cholerne prawo uchwaliła obecna władza, która zezwala na takie spustoszenia. Wcześniej trzeba było się starać o pozwolenie wycinki. I to nie wszystkich drzew. Teraz można ciąć co się podoba na swej posesji.
Stałam nad stołówką kocią i trzęsącymi się rękami wykładałam jedzenie. Łzy ciekły mi po policzkach. Robią to nadal gdy opisuję wszystko. Tyle gniazd. Jeży. Piękne synogarlice od lat mieszkające na tym terenie. Ptaki.Wiewiórki. Wszystko straciło dom.
Zauważyłam na murku siedzącego kota. Kilka metrów dalej ode mnie. Nie ruszał się. Tylko wgapiał się nieruchowo przez pręty na to co zostało z jego domu. Była to Bunia Bura.