Pada. Deczko zimno jest ale koty były. Prócz Szyluni. Nawet plot nie słuchała mimo ,że pracownicy sklepu peciska kurzyli. Idąc do pracy zawołałam ją ale nie przyszła.
Tak pomyślałam,że dziś napiszę o twardej babie czyli ... mnie
Skłoniły mnie do tego ostatnie wydarzenia i zdziwko koleżanki. Co we wstrząsie ciągle jest
po łapaniu kota i mojej reakcji "po".
Każdy o tym wie, że łapię. Uważam się za względnie dobrego łapacza. Mam przede wszystkim cierpliwość, pewną rękę. Nie boję się ucapić kota i mimo jego walki nie puścić. Wadliwego sprzętu boję się bardzo. Mam też względnie dobry refleks. Bywało ,że łapałam w locie zwierzę co wystrzeliwało z transportera czy łapki.Gdy łapię jestem skupiona, uważna i bardzo spokojna. Ale tylko wtedy. Przed, gdy mam plany, potrafię nie spać całe noce denerwując się bardzo. W głowie wtedy układam wszelkie scenariusze. Szykuję się na nie. Myślę co bym zrobiła. To mi pomaga bo mam wrażenie, że jestem naszykowana. Zawałem z bezsenności prawie przypłaciłam próby zgarnięcia Wedla i Florka.
Ale gdy stawiam sprzęt, uzbrajam go, to w środku mnie panuje spokój już. Nie lubię łapać z kimś. Jestem samotnikiem. Dlaczego? Bo ten drugi bywa niecierpliwy. Nudzi się. Kręci się, pali peta na przykład, ciągle zagląda czy kicia, gada ... Ja czekam spokojnie i płynące minuty czy godziny nie dłużą się jakoś bardzo. Najgorzej nie lubię gdy kot wchodzi i wychodzi robiąc złudną nadzieję. Gdy złapie się już, gdy go ucapię w rękę, gdy już jest w transporter zapakowany to... odpadam. Puszczają mi nerwy i najchętniej usiadłabym i poryczała się. Zdarza mi się to czasem. Idąc z upakowanym futrem łykam łzy i siorbię nosem. Robię to też czasem w zaciszu nocy. Sama, leżąc i patrząc w mrok pozwalam łzom cieknąć na poduszkę. Czuję jeszcze futro kota gdy go w ręku trzymałam. Przerażenie w sztywnym ciałku. Czy strach motającego się w łapce zwierza, które wystraszone na maksa podejmuje nie równą walkę ze mną. Gdy zwierzak jest zabezpieczony zaczynają mi się też trząść ręce. Czasem tak bardzo ,że nie mogę tego opanować. Nawet nie chcę. Bo to już należy do rutyny
Wiem ,że powoli uspokoję się. Czasu trzeba przed kolejną batalia, czyli wetem. Bo jak wiadomo, często muszę pomocy szukać w zabezpieczeniu lecznicy dla biedaka.
Łapię już wiele, wiele lat. Teraz zdecydowanie mniej. Ale nie jest to dla mnie coś nowego. Jednak nigdy nie nawykłam do tego. zawsze mam
stresa. Przed i po. Nie nawykłam do tego uczucia ulgi, która wręcz obezwładnia, gdy futro już jest moje. Do tego strachu przed. Czasem się zastanawiam czy nie wolałabym gdyby kot nie wszedł. Szczególnie przy łapankach aborcyjnych. To paskudne uczucie ulgi ,że sam kot zdecydował. Ale i złości ,że mam takie myśli. Pzecież wiem, że gdzieś tam urodzą się skazane za życia nieszczęścia. Więc wracam, wracam... Mimo ,że znajomi mówią bym sobie odpuściła. Jak przy Wedelku czy Florku. Bo nie uda mi się. Bo po co mi kolejny kłopot. I to jest prawda. Po co samemu sobie kopać w brzuch? Dokładać kłopotów? Jak złapałam Florka to usiadłam na murku bo mnie ścięło. Poryczałam się w głos. Gdy w garść drapnęłam Wedla to w domu słabo mi się zrobiło. A transporter z kotem niosłam ściskając do bólu drżące palce.
Czy było warto? tak. Głaszcząc dziś rano Wedelka wiem ,że tak. Mając w dłoni głowinę mruczącego Florka wiem ,że tak.