Tak Małgosiu. Piękny, mądry, cwany...
Po latach dziwię się nieodmiennie ,że był taki spolegliwy w leczeniu. Wczoraj siedząc z Precelkiem u weta mówiłam o nim. Jak to miał robione takie "przykre" badania a współpracował. Trzeba boczek prawy pokazać? Nie ma problemu. Trzeba wypić kontrast? A i dobrze. Może być nawet dolewka. Łapka prawa czy lewa do badań? Kroplówka z bolesnym antybiotykiem? Spokojnie, wytrzymam tylko nie dawaj za szybko bo uślinię się. Podpięty godzinami do wężyka spał gdy płyn skapywał. Czyniąc tylko rumor jak do kuwetki chciał. Robił swoje i pokornie wracał by dokończyć "picie". W poczekalni wszyscy go znali. Czekał spokojnie na swą kolejkę. W domu najgorsze zabiegi przyjmował z pokorą czasem tylko warcząc. Ale zębów i pazurów nie użył. Dwa razy to się tylko zdarzyło. Gdy trzeba było mu w lecznicy otwockiej wenflon założyć i rzeźnik był. Nerwy mu puściły. I w ten sam dzień wieczorem gdy skrętu jelit dostał i tak strasznie cierpiał, że Janusza pogryzł. O tym dowiedzieliśmy się nazajutrz. Pojechaliśmy na planowaną operację a przywieźliśmy wspomnienie.
Nigdy też nie pchał pysia do misek innych kotów. Nigdy chrup nie łykał. Gdyby miał apetyt na pozostałe pokarmy to nie przeżyłby tak długo. Jelita dawno by mu wysiadły. Wiedział ,że wolno mu jeść tylko określone żarcie, specjalnie przygotowane i czekał na nie. Przy swoim pudełeczku. Czasem mnie popędzając bo nie spieszyłam się lub nie dodałam ulubionego olejku. Lub za chłodne było. Czy za gęste. Jadł wszystko tylko nawet nerki mu przecierałam, kuraka... czy ... galaretkę z puszki, którą uwielbiał. Ileż ja sit przekosiłam. I robiłabym to do dziś z radochą bylebym miała go przy sobie.
Leki nie były problemem. Tylko wszystko musiało być w płynie. Łykał nawet najgorsze bez mrugnięcia oglądając się za śmietanką z olejkiem. Uwielbiał ją. Pomagało mu w jelitkach.
W aucie jeździł spokojnie. Znosił najgorsze korki ze spokojem. Drzemiąc lub patrząc przez okno. Gdy sprawdzaliśmy czy żyje to mraukał tak po swojemu. Czasem robił to sam z siebie, gdyśmy dłużej nie odzywali się.
Gdy źle się czuł przychodził do mnie. Kładł się na grdyce mojej i leżał. Trzeba było go tulić, masować brzusiek i seplenić czułości. Popuszczał zalegający i męczący go kał i , trudno w to uwierzyć, wcale mnie to nie zawadzało. Nie budziło we mnie obrzydzenia. Jego ulga była najważniejsza. Sprzątanie całej okleksionej chałupy też nie było zawadą. Oznaczało to jedno, maluszkowi ulżyło. Leżące przykrycia ,gdzie dom wyglądał jak magazyn lub ciuchland, nie zawadzały. Zapach... zmilczę. Wiecie ,że ja nigdy się na te "brudy" nie złościłam? Zboczenie
Kochał nas i koty. Ludzie, którzy go poznali też byli zachwyceni. Weci? gdy zauważyli jego determinację, uwierzyli w siłę woli Żuczydła, walczyli o niego. Bo to nie było wbrew kotu. On prawdziwie współpracował.
Na co dzień był radosnym przystojniakiem ganiającym po ścianach. Nie było w domu kota, który by nie lubił Żuka. Każdy go przytulał, polizał, pobawił się. Uwielbiał psocić. Kochał drapaczki. Był pięknisiem. Czarnym i błyszczącym. Przystojniakiem wielkim. Pieszczochem i lizusem. Wiedział co przeskrobuje i przekupywał nas czułościami. Ale był też uparciuchem. Uwielbiałam mieć go w ramionach gdy tak się cały wtulał. Żunio jak coś robił to całym sobą.
Wzbudził tyle dobrych odczuć w nas i tyle empatii. Nie sądziłam ,że potrafię tak kochać usrane, rozpieszczone dziecko.Że nie będzie mnie męczyć ciągłą bieganina i umordowanie. Żuniek dał nam, dał mnie, niezmierzone złoża ciepłych uczuć. One procentują do dziś.
Nieba bym mu przechyliła. Nie mogę nie wspominać go bez łez. Nie potrafię oglądać fot bez ściśnięcia żołądka.
Żyje w nas. We wspomnieniach. W bólu jaki siedzi we mnie.
Do dziś nie wiem czy dobrze zrobiłam utrzymując go "na siłę"przy życiu.
Pamiętając go takim radosnym myślę, że dobrze.
Pamiętając jego ból, myślę ,że źle.
Czasem mnie to okrutnie męczy.
Jednak wiem jedno. Drugi raz zrobiłabym tak samo.
Dałabym kotu szansę na życie.
Wiedziałam od początku, że Żuczydła czas jest czasem skradzionym. Choć z upływającymi dniami moja nadzieja rosła. Że uda się zgarnąć jak najwięcej dobrego jemu i nam. Tak bardzo chciałam w to wierzyć. Załamanie przyszło niespodziewanie. To co wydawało się nierzeczywiste stało się.
Pamiętam dr Czubek i Karewicz gdy nas zaprosiły po konsultacji.
Miała być operacja. Badania przed...
Już wiedziałam widząc ich szkliste oczy.
Mały siedział spokojnie i podlizywał się do córki. Czarował otoczenie.
Nafaszerowny p.bólowymi nigdzie się nie wybierał.
Niby radosny ale oczy już były "nie te".
Pogłaskałam łepinkę co to do mnie się wystawiła.
Utuliłam ciałko bo wspięło się na ręce.
Zaniosłam do gabinetu...
To było nasze ostatnie spotkanie.
Żuniu mój malutki, chcę wierzyć że jesteś szczęśliwy. Że jest gdzieś tam Kraina szczęśliwych i zdrowych zwierząt. Że kiedyś się spotkamy.
Nie chcę nieba czy piekła. Chcę miejsca gdzie będę mogła mieć bliskich przy sobie.