MalgWroclaw pisze:U nas upał. Biedne zwierzęta. Wspomniana pani produkuje się w różnych wątkach. Jest wyjątkowo mądra i wie. I najwyraźniej nie ma co robić. Bardzo się cieszę, że niektórych ludzi nie znam i mam nadzieję, że nigdy nie poznam.
U nas rano też ciepło. Wygląda ,że będzie gorąco. Choć ja nie znoszę takiej pogody. Lubię ciepło ale bez przesady. Od czasu kręgosłupa
źle znoszę wszelkie upaliska. A po padnieciu na mój mózg zapalenia nie mogę wręcz wytrzymać, tak mnie zapitala łepetyna w taką pogodę. Czym jest ładniej tym gorzej się czuję.
Wspomniana pani ma jakoweś pretensje ukierunkowane do jednej osoby. Wręcz nierealne. Dlaczegopomaga się tutaj a nie tam? Prosta odpowiedź. Pomagacz ma takie życzenie a nie inne. Nikt nikomu nie zabroni, tej pani także, by "pokrzywdzonym" udzieliła wsparcia realnego. A nie siała ferment i pretensje. Co fajniejsze, nie znalazłam ani jednego wpisu "pani od pretensji" świadczących o pomocy jakiejkolwiek, jakimkolwiek kotom. Nawet tym o które
walczy. U nas tak sobie. Leniwa niedziela była mocno. Ugotowałam tylko kapustkę i sos do makaronu. Koty dzikunowate nawet nie specjalnie głodne były. W lesie tylko padł pomór głodowy. Budrys i spółka zawsze są głodni. Zeżarły strasznie dużo. Niedzielny, rodzinny obiadek
Dokładałam repety. Przyszedł i jasny pingwin. Czekał na porcję swoją. Daję mu osobno. Ciemny pingwin ,zaczajony gdzieś w krzakach, na odgłos otwieranej bramy szrżuje jak dzik. Z tego poszumu i falujących traw, wychodzi maluni koteczek a nie wielka bestia z kłami. Jasny , jest mało widywany przez TZ-ta. Gdy na niego padnie noszenie mich. Ale ja myślę (podkreślam "myślę"
), że on tam gdzieś siedzi zaczajony. Tylko nie ma odwagi przy facecie wychylić się.
Słońce to czas much. Są napastliwe bardzo. Krówcia i Szylcia boję się ich. Kropa też woli nie jeść. Biedne te moje dzikunki. Ciągle i ciągle muszą walczyć o przetrwanie. Boję się o Kropunię. Ma ostatnio zwyczaj rozkładania się na podjeździe. Może jej chłodniej wtedy. Ma wielkie zaufanie, że ominą ją koła. Ale trafi się jakiś doopek i przejedzie mi kota. Paralityka, mimo poszukiwań, nie znalazłam. Co dzień rano zostawiam jedzenie i wodę pod balkonem. Co dzień trzepię dziury i zarośla. Jedzenie znika. Ale to nie musi być on. Zostawione gałązki w przejściu są nie ruszpne. On musiałby je przesunąć. Chyba.
Nie widać też Czekolady. Wystraszyłam go w jednej budce, dokładając polarów. Nawet nie sądziłam ,że tam siedzi. W najstarszej, najbardziej rozwalonej. Miałam ją wyrzucić tylko jeże zimowały w niej. Darować sobie nie mogę. Że nie miałam ze sobą podbieraka. Że mogłam być ostrożniejsza. Że mogłam jakoś budkę zablować. Że mogłam coś zrobić by go ucapić. Safanduła ze mnie. Martwię się ,że teraz wystrachany gdzieś się zaszyje. On nie wraca w miejsca, które napawają go niepewnością.