Miałam pietra wchodząc rano do Pieczywkowego pokoju rano.
Pierniczek wczoraj mimo tolfy miała ponad 41 stopni.
Kroplówki, chłodzenie mokrym ręcznikiem, tolfina ponownie...
Wszystko rozciągnięte w czasie.Bo nie można walić na żywioł.
Jakoś się
ogarnęła.
Jeśli można to tak nazwać.
Zostałam w domu.
Trudno. Urlopu coraz mniej.
Nie wykorzystuję go na wypoczynek. Tylko na biegi po swoich lekarzach.
I na ... koty.
Durna ja.
Boję się Pierniczka zostawić samej.
Boję się co zastałabym po 17.
Karmię Convą przez strzykawkę.
Szykujemy się do weta.
Na pewno wenflon pójdzie w ruch.
Leży teraz na wyrku jak szmatka. Podjada po kilka mililitrów. Nie zmuszam by nie zwymiotowała.
A ja też jak szmatka.
To nie pierwszy kot w ciężkim stanie. Mimo "wiedzy" zawsze jestem przerażona. Za każdym razem bardziej.
Uliś ma straszne pretensje o Convowe trzepanie.
Za każdym razem on i rakowy Angel stawiają się z miaukiem na wyżerkę.
Chorej Mili też podstawiam pod nos deczko. Po troszeczku nawet sporo zje.
Ona także marnie wygląda.
I Precelek się załapuje. Trzyma się i niech tak zostanie.
Jest na Synoluxie. Wczoraj zauważyłam ropkę przy siusiaku.
Mały nie rozumie dlaczego siostra jest niemotowata.
On też podjedzie do weta.
Zawsze coś.
Po cholerę nam te maluchy!Po cholerę.
Wiem, wiem ileż to razy mówiłam.
Słowa na wietrze.