Obudziałam sie dziś za późno. O 20 minut ale już ranek rozwalony.
Mamy chorą Milę. Jeździmy z nią na kroplówki. Czekam na badania. Bladym świtem przyszła do mnie domagając się głasków i tak utulone uspałyśmy się. Bardzo mnie jej stan martwi. Poszło błyskawicznie. Przestała nie wiedzieć kiedy jeść. Raz zrobiła siusiu na posłanko. Śniadanie zwymiotowała... Jej tulenie się bardzo mnie ucieszyło więc lekko uspokojona i mruczandem uspana raczyłam tyłek podnieść później. Wszystko biegiem. Koty podwórkowe raczyły ogarnąć się dziś szybko. Jadły jak należy, nie marudziły. To i ja szybko wróciłam. Wyrobiłąm się jeszcze opitolić TŻ-ta ,że nie wygarnął z kuwet. Że misek nie pomył- potem wody nie będzie. Susza. Ludzie wstaną o ludzkiej porze i nie będzie w kranie nic. Tak jest rano i wieczorem po filmie. Jeszcze pranie wstawiłam by pralka wyrobiła się z chechłaniem i biegusiem pod prysznic. Ciałko swe obłe obmyć. Potem tylko jeszcze oczy ozdobić tuszem Włos postawić. Wbić sie w kiecę. Dobrze, że
lajkry dużo w niej to powinno sprawnie pójść.
Słyszę ,że Janusz namotany reprymendą kanapeczki mnie robi. Uff. Coś zjem dziś. Może jutro miast delikatnych zdań nie pochwalnych
awanturkę trzepnąć? To mi torta upiecze ?!
Wymyta i odziana wypadłąm z łązienki. Widzę, że mruga telefon. Pani Teresa dzwoniła. Ona nie ma zwyczaju tak se dryndać. No, prawie nie ma zwyczaju
Oddzwaniam.
Pani Asiu, dzwoniła sonsiadka. Pod samochodami przy Chlebusiu ,mały kotek płacze. Ona do pracy szła. Nie mogła nic zrobić. Ja już ubieram się i idę. Przyjdzie pani????Qźwa...
Idę już Pani Tereso.Biorę transporter i saszetki. Z umalowanym cieniem tuszowym na jednym oku lecę. Tylko paputki. TŻ-towi zdaję szybko relację. Idzie do łazienki i ubiera się. Znaczy też leci. Będąc już na dole słyszę ,że wychodzi z domu. Jeszcze krzyczę (a co!niech sonsiady wiedzom ,że na koty polować idziemy!) by podbierak wziął. Drepczę szybciej niż moje nogi. Zanim doszłąm do Chlebusia- to sklep z pieczywem- przy kotłowni miga mi kot. Młody ale nie mały.Ale wiadomo jak ludzie opisują. Kiciam. Ładna trisia. lekko brudnawa na białych łapkach. Podchodzi. Ucapiam, pcham w transporter. Już zamykam drzwiczki gdy... pies rzuca się na nas. Atakuje kontenerek i mnie klęczącą przy nim. Duży. Zobaczyłąm na wysokości oczu mordę wielką. Kocica wypryska drapiąc mnie i zwiewa na drgą stronę ulicy. Tuż przed autem. Zjebłam, dosłownie zjebłam właściciela psa. Myślałam, że mu oczy wydrapię. Tylko pęd za futrem uchronił go od masakry. Zlokalizowałąm ją pod autem. Już nie podeszła. Syczy. Dzwonię do Janusza. No, jak zwykle bez telefonu. Nie wiem co ten facet w sobie ma ,że NIGDY go nie ma przy sobie. Ciśnienie mi rośnie. Dzwonię do córki. Ona też do pracy leci ale przyleci z łapką. W między czasie znajduje się tatulek i oboje targają sprzęt. On zły ,że latał po chlebusiowym parkingu w asyście kiciającej PT. Bez mojego udziału. Musiał tokowania PT wysłuchać. On wrócił a ona została. Nastawiamy łapkę. Oczywiście zamknęła się z hukiem. Sama z siebie czyniąc trzask strasznisty. Kot dał nogę pod inne auto. Mord w oczach moich i jego. Jego tzn Janusza. Dziecię stoi i starym się przygląda. On leci za kotem. Ja zbieram sprzęt. Wszystko zalane saszetkowym i tackowym sosem. Capię jak puszka. Kot wchodzi do jakiegoś ogródka. A z okna nad tym ogródkiem wychyla się głowa i woła delikwentową. Janusz po angielsku mija je machając radośnie podbierakiem. My się nie ujawniamy. Nie chwalimy się łapkowym dodatkiem. Czyli czyjaś!
Wracamy do domu. Ja biegusiem lecę po schodach. Córka pędzi za mną. On pakuje do piwnicy akcesoria. Jeszcze krzyczę (a co, niech sonsiedzi wiedzą, że wracamy z łowów) by żwirek przyniósł. Kończę oczy. Kończę włosy. Zerk na zegarek. Wyrobię się!!!
Dzwoni telefon. Nieznany numer. Odbieram. Choć w środku mi coś mówi, że nie powinnam.
Pani Asia? Jeśli tak to już daję Panią Teresę. Stoi obok
Pani Asiu, tutaj są dwa małe kotki. Takie malunie. Przyjdzie pani??????
Tak, tak mam je. Trzymam.
Tak ,tak szukałyśmy rodzeństwa. Są tylko te Skradam się do drzwi. Wyglądam. Janusz siedzi. Petka jara. Udaje ,że nie widzi.
Wiesz...Pani Teresa dzwoniła
Gdzie teraz mam iść?Schodzi qrwiac jak stado meneli. A niech sosniedzi...
Ileż ja razy pisałam, że głupich nie sieją? Sami się urodziliśmy. W transporterze przybyła dwójka dzieciaków. Coś ze 6-7 tygodni. Oczki zaropiałe. Pchły jak czołgi. Czarne jak węgielki. Głodne jak cholera. Ufne jak dwie cholery.
Szły sobie wzdłuż osiedlowej uliczki i kobiety je przydybały na stołówce Szylci. Nie ma mowy by dzikie były. Wystraszone, oderwane od matki, spragnione głaskania.
Głupich nie sieją.
Janusz ma z nimi do weta iść. Musi z Milenką podjechać. Znalazłam resztkę kropli. Dziś przepisze Asia.
Nie mamy NIC dla dzieci. Nie chciałam dzieci.