MonikaMroz pisze:ASK@ pisze:U nas czereśnie 79 zeta. Pietruszka 22 zeta. Leki poszły tak w górę, że z pianą na ustach do apteki idę. Do sklepu też. Bo ranny rachunek nie musi być, za te same towary, taki sam wieczorem.
Ceny reszty zmilczę. Są astronomiczne!
Jej jakie ceny.
W Warszawie na Banacha czereśnie po 14 a truskawki po 7 zł.
Otwock to pod warszawskie miasteczko z cenami z kosmosu. Truskawki kosztują w jednym miejscu 10 zeta i to jest tanio. W porównaniu do innych punktów sprzedaży. Ziemniaki stare 5 złotych. Młode też tyle samo. Kapusta młoda 7-9 złotych. Ta po 7 to resztka oskubana ze zwiędłych liści. Zostaje głąb i jakieś tam ochłapy. Dziś kalafior z czarnymi piegami, zlisiały bardzo, po promocji 6 zeta. Mały.
Jest strasznie drogo jest.
Ranek przywitał mnie deszczem. Koty podjęły próby wymuszenia otwarcia okna ale nie uległam. Brakuje mi jakiś chorób jeszcze. Ulisiek i tak się smarka. Kupiłam mu Immunodol i pasę. Ma apetyt, bawi się, tuli i gania to staram się nie panikować. Chyba lepiej się czuje bo jużmnie tak nie potrzebuje. Ciesze się. Choć fajnie było jak tak tulił się i prosił o uwagę. Teraz gania z resztą dzieciorów aż mu głowa odskakuje. Jestem doceniana w kuchni. Gdy liczy na smakołyki. Biega po blacie za mną, jak stare babiska w sklepie przed ladą. Gdzie przemieści się sprzedawczyni tam ta pędzi. Strasznie mnie to denerwuje. Nie raz stratowano by mnie przy takim sprincie. On teraz tak robi gdy zceka na dania. Rano jak wracam od kotów drze się już pod drzwiami i turbo startem ląduje w kuchni. Czeka na swoją Convę. Ostatnio zjada 2 strzykawy po 20 mililitrów. Cieszę się z tej chwili. Niech je.
O dziwo Agrafka i Cekin nie są zainteresowane tym daniem. Szelest otwieranej saszetki dopiero wyzwala w nich apetyt.
Mimo deszczu i mocno rannej pory dzikunki były. Krócia i Ruda wystrzeliły spod auta jak pociski. Biegły skulone w strugach deszczu pod swój krzak. Ale krzaczor nie dał osłony. Piękny, rozłożysty i nikomu nie zawadzający został ustrzyżony przez domorosłego dyżurnego, pana Micie. Wczoraj rżnął żywopłoty o świcie. Prosiłam by kocich drzewek nie ruszał. Ale wpadł w szał cięcia i ukatrupił ich piękno i przydatność. Tak ogołocił i żywopłot, że duże prześity dają widok na koty jedzące. Źle się stało. Miski wracając sprzątam ale kto wie na kogo trafią futra. Poza tym drobnica ptasia miała tam przystań. Nie słysząc ich świergotliwych jazgotó rano wiedziałąm, że jest nie fajnie.
Niejedzącemu ostatnio Dziecku przyniosłam mięsko mielone. Wpitoliła. Poprawiła nerami. Kropa zjadła sporo ner. Poprawiłsa szetką. Na noc zostawione danie i chrupy znikły. To dobrze. Wczoraj nic ruszone nie było. Szylunia była. Czekała już siedząc na drodze. Gapiąc się w przestrzeń. Bardzo się ożywiłą widząc mnie. Zjadła i uciekła szybciusio. Zbyt zacinało. Pojawił się właścicielski rudzik. Mokry i głodny. Jakże mi tego kota szkoda. Rzucił się na jedzenie.
U Szyli stała miska z wodą. Ukryta wśród traw. Dla kotó, ptaków, jeży. Schowana była też butelka z wodą. Wszystko zostało zabrane. Ktoś zadał sobie trud przeszukania dziur. Komuś zawadzało. Ale śmieci wywalone nie zawadzały. Butelki po piwie, puste po setach, opakowania po batonikach... Zaniosłam dziś nowy pojemnik. Zobaczymy ile wytrzyma.