Jestem. Ale w kiepskim mocno nastroju.
Nie było moim celem wywołanie paniki. Bardzo Wam dziękuję za wszelkie miłe słowa. Przepraszam także za kłopoty i takie tam
Dołek w jaki wpadłam jest głęboki dość. Chyba z racji wieku mam problemy z wypełznięciem z niego.
Wyjątkowo odczuwam upływ czasu ostatnio. Nie, nie to że uroda szlachetna mi mija bezpowrotnie. To jestem w stanie przeżyć
Tylko jakoś tak ogólnie nie jest fajnie.
W głowie kłębią się różne myśli. O wartości swojego życia, wartościach tego co robimy także. Pytaniach, czy warto było. Wieczne zmęczenie, troski, za mało snu, za dużo spraw. Wieczne wybory co ważniejsze, czy forsy starczy, na co wydać na co oodmówić...
Szczególnie brak mi wypoczynku. Przez niego , chyba i przez starość, miałam wpadkę kocią. Prawie miałam Czekolada. Prawie. Gdyby nie durny błąd. Jak tego dokonałam? Nie wiem. Ja, stary łapacz zrobiłam błąd nowicjusza. Potem siedziałam i płakałam jak głupia. Nie mogąc zrozumieć sytuacji jaka zaistniała.
Nie ma spokoju. Nie ma wytchnienia. Mamy nowe koty na swoim terenie. Znowu. Patrzę na nie i zastanawiam się czy ja chcę podejmować próby ich przydybania. Czy jestem gotowa, mam siły na kolejne godzinowe stanie, na ew przygarnięcie gdyby okazały się domowe. Z paskudną ulgą przyjmuję ,że nie zawsze stawiają się. Że trzymają się z dala. A w domu jeszcze wcześniejsze nie wyadoptowane. Co będzie gdyby nas zabrakło? Co będzie gdy "tylko" siły stracimy. Lub pracę. Oboje jesteśmy w wieku przed emeryturą. Nie podołamy cieżarowi jaki dźwigamy. Gdyby któregoś z nas zabrakło, drugie nie wydoli. Aż mdli mnie ze strachu. Choć jest to gdybanologia pełna, to martwi.
Wręcz fizycznie dostrzegam zmiany jakie zaszły. Aż bolą. Pewnie, szkoda mi tego chudego tyłka i zgrabnych nog jakie miałam. I tej gęby bez sieci zmarszczek. Ale to jakoś mniej mi zawadza. Jednak widzę to co było nie dostrzegalne do tej pory. Widzę jak zmieniło się otoczenie. Jak drzewa co smyrały mnie gałązkami po włosach, są już wybujałe. Rosłe pod niebo. Widzę jak alejki zmieniają swoją szerokość. A płytki zapadają się grożąc zlamaniem kostek. Gdzie cherlawe żywopłoty nabrały gęstości i wielkości. Widzę jak otoczenie kocie rujnuje się. Widzę po kotach jak czas działa. Jeszcze nie dawno lśniąco-grubawe są zasuszonymi staruszkami. Martwię się tymi nowymi młodzikami. Bo może mnie zabraknąć ,by godnie przeżyły czas jaki im pozostał.
Patrzę na idącego człowieka, który z trudem porusza nogami i myślę o sobie. Czy ja będę tak pochylona? Czy tak mnie los połamie. Włoży laskę w rękę, zabierze wzrok, sprawność i... humor? Patrzę na panią co wyskubuje drobne z portfela przeliczając je kilka razy. By wystarczyło. Nas też to czekać może. Gdzie w tym nasze koty?
Sporo śmierci jest w około. Umierają bliscy, znajomi, ludzie z miau.
Nie mamy na to wpływu. Wem.
Na fb przyszła informacja, że mam złożyć życzenia naszej Zosi. A Zosi już dawno nie ma. Konto widać istnieje. Aż w środku zabolało okrutnie gdy wreszcie załapałam o co chodzi w tekście.
Sorki, że tak bezładnie i bez sensu plotę. Próbuję jakoś wyjaśnić stan w jakim jestem. Sama jestem przestraszona tym bajzlem w duszy. Nigdy aż tak mocno nie odczuwałam takich negatywnych emocji w sobie. Jestem też zła na siebie za nie.
Za te powroty w przeszłość także. Nie ode mnie zależne. Takie niekontrolowane.
Nie miałyśmy z siostrą fajnego życia, bezpiecznego dzieciństwa... ale to było, minęło. Widać w tym bajzlu jaki we mnie panuje, emocje wracają. Chyba prawdą jest, że wraz z wiekiem widzi się wydarzenia z młodości mocniej. Wyraźniej. Może "winni" są i ludzie. Skontaktowali się ze mną przynosząc wieści o Dziadku Henryku. Przysłano stare foty. Pisma. Gdzie babcia taka radosna. Jak nigdy! On taki w niej zakochany. Ona nie odrywająca od niego wzroku. On w mundurze. Przystojny. Wyróżniający się wśród kolegów. Ręce mi się trzęsły gdy przeglądałam je. Gdy czytałam.
Byli tacy szczęśliwi i zakochani. Tacy bliscy i realni. Takie to bolące. A potem wszystko prysło. Wojna zabrała wielką miłość. Wbiła się drzazgą. Śmierć naznaczyła Babcię Helenę bezpowrotnie. I moją Matkę. I nas także. Różaniec, paciorki nanizane na linię życia. Odbijające się rykoszetem na całych pokoleniach. Teraz więcej rozumiem. Ale nie jest to łatwe. Jakże mogło być inaczej. Choć wiem ,że to co się działo i jest we mnie jest moim dziedzictwem. Dobre i złe. Choć więcej złego , smutku i strachu było. Ale to z ich powodu jestem jaka jestem. I winnam być wdzieczna losowi za to co mam.
Jestem tutaj. Tylko muszę sobie jeszcze popłakać nad sobą. Poużalać się. Przetrawić w sobie nawałnicę jaka nas dotknęła.
Sorki, dziewczyny za wynurzenia.
Głupie okrutnie. Ale muszę się z Wami nimi podzielić, spróbować choć, byście zrozumiały jak czasem bywa źle.