Woda zamrożona do podstawy. Koty trzęsące się z zimna. Rudy, właścicielski, pobił dziś Szylkę, taki był głodny. Odpędzał ją od miski. Łapy trzymał w górze na zmianę. Więc sądzę ,że całą noc był "na łonie natury". Szczęśliwy kot!
Od wczoraj nie ma Mamuśki. Przeleciałam piwnicę by ją namierzyć. Zero reakcji na kicianie. Okienko odchyliłam mocniej, by miała okazję wyjść. Ktoś zakluczył sznurówką. Poradziłam sobie ze złamaniem tego sznurówkowego szyfru
Uliś... Wetka była zdziwiona, że kot żyje. Jego stan, podczas wizyty, był bardzo zły. Na moje życzenie zapodano mu wtedy, jeszcze raz, steryd i kroplówkę. Czyli zestaw "przypudrowania trupa". Określenie fatalne ale prawdziwe. Zbyt długo się z wetką znamy, by kadzić słodkości. Mimo swego zdania, zawsze szanuje moje decyzje. Wie, że ja nie obrażę się za drastyczne słowa. Prawdziwe. W zamian mam to samo. Tak więc walczymy dalej. Czyli zapodałam mu Tolfę co 12 godzin. Co mi po "zdrowych" organach gdy kot cierpi. Jego pozycja mówi wiele. Karmię go strzykawką Convą. Niby broni się. Ale jakoś 5-10 ml wcisnę. Skubie chrupy od wujostwa Zosi i Rafała.
Zaczął pić wodę. Nie tylko wisieć nad michą. Najważniejsze, zaczął reagować na otoczenie. Przychodzi do mnie. Nie chowa się. Zmienia posłanka. Apatia jest nadal, tylko okraszona lekką "aktywnością". Jest nadal nie fajnie. Ale mam po raz kolejny cichą nadzieję, że może ukradniemy czasu deczko. Jest stale na antybiotyku. Dziś wizyta. Więc to nie tak ,że sama szleję.
Martwię się nadal. Boję się też nadal.