Borysa wypatrzyła moja koleżanka pod przydrożnym sklepikiem. Wyglądał marnie. Zachudzony, z jakimś guzem na pyszczku. Sprzedawczynie powiedziały, że koczuje tam sobie. Rzucą mu coś czasem do jedzenia, ale nie wiedzą gdzie kot śpi. Nie zawiozą też do weta. Koleżanka wzięła go. Guzek nie był groźny, ale został chirurgicznie usunięty. Borys jest już wykastrowany, odrobaczony i nabrał duuużo ciała. Futro z burego zrobiło się czarne, błyszczące. Kocurek jest wielkim, nachalnym miziakiem. Przeuwielbia ludzi. Gada, łazi przy nodze, domaga się głasków.
Jego adopcja jest o tyle pilna, że u koleżanki jest już kotów ... dużo za dużo ... Przybycie nowego spowodowało pewne awantury.