Małego czarnego dzisiaj nie było, w ogóle bałam się, że żaden kot się nie pojawi, bo na terenie ambulatorium pracowała kopara, hałas był okrutny. Jadzia przybiegła, a Alibaba był na terenie straży pożarnej. Oboje się najedli, zostało jedzenia dla czarnego, gdyby się pojawił.
Spotkałam tam jakiegoś pana w roboczym ubraniu. Zaczepił mnie, mówił, że też karmi kilka kotów na wydziale. Nawet myślał, że Jadzia to ten przez niego podkarmiany. Zapytał, czy jestem z fundacji
Oczywiście, że nie. Usłyszałam, że "szacunek" dla mnie za to, co robię. Jakoś często mężczyźni podkarmiają koty, wiem to również z rozmów z siostrą. Dziwne, prawda?