Dziś rano paniusia jakoś się wygrzebać nie mogł. Dziki, nasze, kuwety, zupa, pranie....Córka blokuje łazienkę po włos anielski myje. Zawdziałam na się to co było przystępnego więc. Nawaliłam żelu tyle ,że mucha się obśliźnie. Popecałam oczy końcówką tuszu i pobiegłam z garami. Sprawdziłam czy ptaki mają wodę w michach.
Lecem do kotów. Torbiszcze z dala trzymam by sobie już na początku dzionka tuniczki nie upecać.
Lecem i lecem, kopytkami przebieram. Jako ten koń z głową ku przodowi. Oczy me spoglądały w dal. I w tej dali coś mi się zawidziło. Na ławce, wśród resztek butelek po napojach
siedzą sobie kocice. Rozwalone, luzackie. Chyba po kielichu bo takie powygibane:wink: A może nawąchały się?! To Ruda i Krówka zameldowały się prawie pod blokiem. Na mój widok zeskoczyły i radośnie warkoląc odprowadziły na stanowisko karmienia. Dałam nerki. Poleciałam na kotłownię i przed kotłownię. Tam takiego powitania nie było. Miski puste. Dostały wkładki. Potem szybko na market. W między czasie Pani Teresa się przyplątała. Martwiącą się o Dziewczyny (Rudą i Krówkę) pocieszyłam,że już jedzą. W drodze pod market juz z dala widzę ,że Szyla siedzi po prawej stronie parkującego auta. Rudzia po lewej tegoż samego pojazdu. Jak dwa posągi. Grzecznie, z zawiniętym ogonkiem i oczkami w dal gapiącymi się. A za płotem ,w trawie, przycupnął Budryś. Pełne powitanie. Nie tak wylewne jak pierwsze. Ale dość głośne...od przekleństw. za wolna byłam a oni głodni. Szczególnie Budryś. Wczoraj przyszedł na karmienie. Jedna pani chciała dziecku pokazać koteczki. Nic nie pomogło. Znaczy się tłumaczenie,że głodny i spłoszy się gdy będą się kręcić w pobliżu. Prosiłam by sobie postali ale ... Kot zwiał jak jazgot perlisty się zaczął. Chciał przeczekać pod jednym atem. Pobiegły za nim. Pod drugim autem. Pomaszerowały i tam. Spod trzeciego na szuranie nóg dał nogę całkowicie. I już nie wrócił. To samo zrobiły Kropka i Biała. Usunęły się z widoku. Już koty nie wróciły.
Martwię się o Kropkę. Skupiona na Białej dopiero zauważyłąm,że ona mniej je. Zawsze wolałą nerki. Sporo ich zjadała. Teraz skubie. Nie wiem, może to moje paranoje. Na pewno większy ruch na ulicy powoduje popłoch. To kot ,który nie lubi gdy coś się obok dzieje. Gdy je. Nawet my musimy stać. Inaczej zwiewa i już nie wraca.
Dziś biegnąc do kotów musiałąm sie zatrzymać choć na chwilkę. Posadzili bratki. Co roku pisze peamy na ich część. W tym sobie odpuszczę bo nudnawe może być. Bo co ja wymyślę odkrywczego by rozsłąwić ich urodę?! Są cudne,zachwycająco proste ale tak piękne ,że dech zapiera. Mogę godzinami stać i podziwiać jak płatki się przeplatają. A kolory łączą. Są radością. Dziś jednak mnie zaskoczyły ponownie. Wśród stadka kolorowych , motylkowych bratków było skupisko nieba na ziemi. Bratki w kolorze bławatka. Okrawków nieba, chmur i wody. W słońcu pełnym i przy zachmurzonym niebie. Tylko jeden kolor był na ich główkach. Jeden ale każdy odcień inny. Ktoś cudo zasadził.