Napisałam długaśnego posta ale mi znikł.
Więc w skrócie.
U-Boocik zrobił mi wczoraj odjazd. Już rano wiedziałam ,że nie jest fajnie. Nie dobijał się żądając wypuszczenia z pokoju. Wyszedł gałganek. Wsio miałam w domu ale i tak z godzinę jeszcze dochodził do siebie. A ja z nim. Janusz pojechał z nim do weta na badania. Nawet nie jęknął ,że swoją umordowaną doopę nocną zmianą musi podnieść wcześniej. U-Boocikowi wyjęliśmy wenflon. Zapchał się. Moja decyzja była by nie zakładać drugiego. To stresowiec okrutny i strasznie przeżywał wszystko. To był błąd. Tak mi się wydaje. Bo to termin na drugi rzut kalici. Entuś taki miał w 10-14 dobie. Wtedy surowica poszła. Badania wykazały ,że to osłabiony mocno kot. Niestety, stosunek a/g jest niski. Mam nadzieję ,że to tylko wyniszczenie organizmu chorobami. Tylko walka nam została i nadzieja. wstrętny, podstępny strach. Wcześniej nie jadł Convy.Teraz zaczął. Najlepiej z Gerberkami. Ogołociłam sklep. Że też mają tego tak mało. On mimo ,że je, to jednak mało je. Szurek maluni się zrobił.
Tutaj podziękowania naszej wetce co to na sms-a zareagowała od razu, wysłuchała moich płaczów , jęków i strachów. Mam tylko żal o jedno. Nie wyraziła chęci , gdy ją poprosiłam by mnie w łeb palnęła, najlepiej w murek jakiś, jak jeszcze raz o jakiś kociakach wspomnę.
A mnie los w ten cudnie zaczęty dzionek pokarał uszkodzonym okiem. Chyba tylko po to, bym wiedziała co moje malce czuły. A szczególnie U-Boocik co dwa patrzałki ma straszne. Więc pod powieką oczatka mego błękitnego coś się zrobiło. Wpierw myślałam ,że podczas pecania tuszem wepchłam sobie szczoteczkę. Ale nie. To coś rosło i rosło. Piekło, kuło, drapało. Do domu trafiłam już jak cyklop czerwonooki. Zapłakana. Z resztkami tuszu na rzęsach lewych. I cudnie umalowanym prawym. No
cudmalinaorzeszki. Słońce, światło, wszystko co błyszczy sprawiało ból. Dawaj w domu kocie leki pchać w siebie. Tortura prawdziwa. Musiałam się zmuszać do tego. Rączka mi drżała bo tylko głupol zadaje sobie sam ból. A ja do takich musiałam wstąpić. Płakałam, klęłam, tupałam, qrwiłam, brałam p.bólowe, przesypiałam... A Janusz kotami się zajmował. Domowymi. Nikt nie poszedł do dzików. Nie byłam w stanie powieki unieść bez bólu. Jak o 2 rano zapuszczone krople nie spowodowały skoków pod sufit wiedziałam, że wychodzę na prostą.
Borze Ty Mój Szumiący. To takie strasznie bolesne. Okrutne cierpienie. Ja miałam tylko "coś". Co po dobie przeszło jako tako. A chodziłam po ścianach, płakałam, tupałam, klęłam... A takie małe gówienka żyły z tymi swoimi oczetami tyle czasu. Potem było tylko gorzej i gorzej. A leki leczące też zadają ból. Strasznisty. U-Bocik znosił go podwójnie. Ileż On się wycierpiał. Nie dziwota, ze tak się fizycznie zmienił. A z drugiej strony tak bardzo jest kochany. Taki otwarty, mruczący i ufny. Taki odważny i bystry. Tylko sił ma mniej teraz.