Piotrek, w Otwocku spokojnie można przepłynąć od krańca do krańca podczas deszczów. Woda po kolana w niektórych miejscach.Włodarze tak władają.
Wczoraj wizyta u weta była z U-Boocikiem. Jeszcze mu coś tam szemrze w gardziołku i oskrzelkach więc antybiotyk ciągniemy do 14 dni. Rozpacz totalna. Dziś wydaje się być nie swój. Późno dobijał się do wyjścia ze więźnia. Chyba brzusiek go boli. Kupal deczko strzelający był. Wczoraj nowego Miamora jadły może to to? Przyszły paczki (dzięki wielkie raz jeszcze
) i po szaleństwie z kartonami, paskami, foliami przyszedł czas na degustację. Oj, działo się działo.Tyle rabanu czyniły ,że ściany trzeszczały. Albo leki,leki,leki. Dostają wszystkie florę tylko może to za mało.
Dzieciaki są cudne. Każdy ma swój charakter. Każdy jest inny. I każdy ma w sobie wiele uroku i dziecinnej pogody. Rzpieszczamy je mocno. Przywilej dzieciństwa. Nie jestem dobrym DT bo drylu nie ma. Nawet blaty nie są zakazem. Rano jak chcę dzikom spokojnie żreć naszykować to kolejno je wstawiam. Inaczej jak choinka bym była w futrzanych bąbkach obwieszone. Lubia siedzieć w oknie kuchennym. TPozerkać na wielki jest świat. Lubią przyjść i dać mi buziaka. Balansując między garami i moim nożem. Lubią poprosić o ciumcianie. Wleźć mi na barki by kilka słów w miłych powiedzieć. Zahaczyc sie pazurkiem gdy chcę je zdjąć. Wsadzanie nosa w dziwne miejsca też jest dozwolone. Awantury o przysmaki też są na porządku dziennym. Tak jak zostawienie tego co się robi by małe jakieś utulić. Akuratnie prosi i trzeba! Głaszczemy, tulamy, gadamy do nich, podsuwamy przysmaki, przekarmiamy, kroimy nawet felkixa ( tak, tak daję czasem saszetkę by smaka im zmienić
) bo one tylko drobne lubią. Już wiedzą, że jak Janusz robi kanapki to im sie oberwie kawałęk czegoś tam. On wie, że nie wolno. Ja wiem. Udajemy oboje ,że sprawy nie ma. Dzieciaki radosne my nie kłócimy się o ich zdrowe wychowanie.
Tak, tak...do rozumnych opiekunów nam daleko. Lojalnie uprzedzam ew domki o stanie naszych działań.
Coś takiego jest w człowieku, że jak sobie pomyśli co te koty wycierpiały (nie tylko maluszki) to jakoś nie umie z rozumem (ja i rozum
)na nie spojrzeć. Jakby chciał im wynagrodzić wszytkie złe co je spotkało. Nie jakby. Chce. Cyborgi wychowały się bez mamy. Mam do siebie wielki żal , że podjęłam decyzję rozłączeniu, kastracji i wypuszczeniu. Pierwszy raz tak się stało. Miałam szczęście do współpracujących mam. Zdrowy rozsądek nakazywał jednak tak zrobić. Dla dobra jej dzieci. Nie pozwalała ich leczyć, kropić biedne oczki, podawać leków gdy były nieprzytomne z bólu i temperatury... One też nabierały cech od niej. Miała prawo. Broniłą je. To dobra mamunia. Choć wiem ,że to była jedyna słuszna decyzja, trudno mi. Nie mogę jednak wyrzucać dzieci z klatki by ratować im życie. Samej nie bedąc użartą, zaatakowaną. Mleka Mamusia już nie miała. Byłą chuda okrutnie. Ale nie ma jak jej ramiona. Przychodzi na jedzenie. Powoli brzuszek zaokrągla się. Nabiera do mnie zaufania i nawet je blisko. Nie czeka bym odeszła. Opowiadam jej o nich. O jej cudnych dzieciach. Oszczędzam szczegółów drastycznych. Po co ma wiedzieć. Głupie co? Siedzieć na krawężniku i mamrotać do dzikiego kota.
Tak głupie. Ale jakoś mi lżej wtedy.
Bardzo się też zmienił Szabo. Ostatnio prosi o wiele uwagi. Szczególnie smęty ma w nocy i jojczy na całą gębę. Trzeba zawołąć, wygłaskać podstawiony pod rękę tyłek i idzie do siebie. Czyli kartonu z kocykiem. Taki sobie upodobał. Wlazł na kolana do mężą nawet raz. Dostaje leki na wyżartą paszczę ale źle je znosi teraz. Nasycenie? Musi i on zawitać do weta bo zbliża się kontrola. Janusz, niestety, (też) musi nabrać odwagi by ruszyć z nim. Jak wszem wiadomo pojemnik na goowienko Szabuś ma wielki. A każde zakręcenie koła powoduje uwolnienie zawartości. Już, teraz , netenczas
Odpada więc taryfa i autobus. Zanim dojedziemy to jesteśmy bliscy zagazowania.
Masowe padnięcie pasażerów jest wielce prawdopodobne. Ależ by gazety sie rozpisywały. Atak terrorystyczny za pomocą kota
Jak jedziemy zawsze muszę mieć ze sobą kocyki, ręczniki, podkłady, torby...by u weta wsio wymienić, zapakować szzcelnie i od razu wynieść. By i nasza Aśka nie padła. Mało dyskretny zapaszek wzmożony strachem kocim unosi się długo po naszej wizycie. Jak już wspominałam pojemnik szambowy (Szabuś, szambo
... ja to mam
intuicję wybierając imiona
) jest duży. Na drogę powrotną też starcza
Gorączkowe parkowanie by jak najbliżej domu było. Janusz wraz z transporterem wylatuje ekspresem z auta i wlatuje po schodach jak młody bóg, by tylko nikt nie poczuł. Jam za nimi sunę wdychając aromaty. I już wiem, oj wiem co mnie czeka. W domu zaczyna się gdakanie na mnie, na kota, na mnie bo ja to zawsze coś przytargam, na paskudne życie, na mnie bo ja ...
Życie...