Cisza u nas okrutna.
Szkoda.
To nie napiszę ,że czwórka maluszków to same chłopaki. Mają 7 tygodni. Jeden jeszcze ma niebieskawe oczka. Wszystkie chore. Dwójka ma zaklejone oko tak ,że rozrywać trzeba. Trzeciemu już się paprze. Ostatniemu leci z nosa. Wszyscy mają gorączkę, świerzb i czołgi marki pchlarz. Aż się sypie z nich odchodowo- zdecydowałam o zapryskaniu. Wszystkie są na antybiotyku w iniekcji , kroplach do oczu (już opakowanie prawie całe poszło
).
Trzy dzieciaki to burasy. W tym jeden puchaty. Wzbudził zachwyt u weta totalny. A mnie zdrapał przy łapaniu. Gnój wyśliznął się i chwytałam go w locie więc mnie zahaczył. Pisałam to już ?
Ostatni jest biało-bury. Też urządził przedstawienie podczas przekładania. Zestrachałam się ,że da mi nogę. Miałam okropny sprzęt do przekładania. W efekcie w łapce w niedzielę świetą
go przez osiedle niosłam. Udając ,że nie widzę wzroku przechodniów.
Został jeszcze jeden. Nie współpracujący. Na pewno nieźle nim bojaźń kopła gdy tak jojczących braci słyszał. Oczka miał ok. Niech tak zostanie. Wczoraj do północy znów dulczyłam w piwnicy ale znikł z dziury. Dwie łapki były rozstawione. Jedzenie rozrzucone. Nie spałam pół nocy martwiąc się o niego. Tam pełno granulek szczurzych rozrzuconych i boje się, że na głodniaka zacznie je jeść. Więc zostawiłam mu żarcie. Dziś nic nie ruszone. Jak tu żyć wiedząc ,że tam gdzieś dzieciak siedzi