tabo10 pisze:Nie zasikają drapaka w klatce i tego fajnego legowiska? Odważna jesteś. U mnie na początek daję tylko karton,gazety i ręczniki,bo najłatwiej zmienić/uprać.
A pchły bym wystąpiła od razu i stanowczo,bo jak Ci się rozejdą
Kolejne miały szczęście,oby tylko nie zaraziły się od starszaków
Współczuję kolejnej roboty.
I tak końca nie widać...
I wciąż Ci co mają najwięcej ,pomagają kolejnym...
Z Januszem nie ma dyskusji. Koty mają mieć to co mają. On urządził klatkę na wejściu ( z reguły wszystkie klatki mebluje
) a ja nie protestuję. Nie ma sensu.
Poprawki nanoszę potem.
Wiem Tabo10, że one (niestety) nie powinny do nas trafić. Za dużo ich. Zbyt wiele im grozi.
Ale jak taka paniusia i taki paniuś muszą dbać o swój komfort i NIE zamknę okna nawet w jednym pokoju, nie zamkną malców w łazience... tylko zostawią na podwórku przy blokowym, to o czym dyskutować.
Wybrałam piękne drzewo, z mocnymi gałęziami. Mój ukochany, przecudny modrzew. Ma dwa rozwidlone konary. Dwuosbówka znaczy się. Jest na czym zawisnąć. Obok zadynda moja wetka. Na tyle daleko ,że wqrw mnie nie weźmie gdyby obijać się o mnie miała. Na tyle blisko by za rączki się potrzymać w chwilach ciężkawych.
Napisałam jej po zabraniu dzieci i przecherach kroplówkowych z U-Boocikiem
"idę szukać konara"
Odpisała
"szukaj dwa"
To znalazłam
4 rano. Dziś. Szykuję śniadanie naszym, przecieram śniadanie EE (jednak nie jedzą w kawałkach) , kroję nery dzikom i zastanawia mnie co jest nie tak. Już wiem. Cisza. CISZA! za oknem. Bezruch. Zaspanemu TŻ-towi, co wlazł do kuchni, mówię, że dziwnie jakoś jest. Niczego nie słychać. Nawet srok. Zaczęłam się martwić by ten dziwny stan nie przyniósł niczego strasznego. Wyszłam do bezdomniaków bardzo wcześnie. A i tak burzysko mnie złapało.