Dziś będzie o nóżkach. Smęcę ostatnio i smęcę. Więc napiszę słów kilka o nóżkach. Nie moich a ...wieprzowych. A ściślej mówiąc o galarecie z kopytek.
Oboje lubimy ten rarytas. Kiedyś tam, często to gotowałam. Takie "biedne" jedzenie pod względem finansowym. Wszak gnaciska drogo nie wychodzą. Jakoś gaz nie jest liczony bo nie widać jak bije.
Pierwsza część nie wymaga wiele pracy. Myjesz, opalasz aż sąsiedzi wzywają straż, wstawiasz, zbierasz szumowiny i pyrczy się pół dnia. Jak wsio odpada od kości to jest gotowe. I tutaj nastaje część druga. Nie ulubiona przeze mnie. Wymaga wiele stania, pecania się w kleistym czymś co pokroić trzeba. Walka z tłustym klejem daje popalić. Ale wreszcie praca zamienia się w apetyczne danie. Wywar jeszcze przed zalaniem dosalam, dopieprzam aż oczy wychodzą...(nie moje) i jest gotowe. Potem szereg różnych pojemników stoi na blacie by wystygło. To część trzecia. Po ostudzeniu trafia delicja do lodówki. Zajmując wiele miejsca i rozchlapując się zawsze deczko. Ale to deczko wystarczy bym z przekleństwem na ustach zmywała półki. Jak już każda tacka jest zapakowana następuje wielke sprzątanie. Wszystko jakbym kropelką upecane miała. Od ścian przez blat, po podłogę... Taki urok. Potem Janusz tylko sprawdza czy już zsiadło się. Moje pośwęecenie jest zeżerane szybko. Za szybko. Tylko wspomnienie przy zmywaniu daje popalić smutkiem.
Aaaa, jeszcze nie można o
ocetu zapomnieć kupić.
Wraz z moją niemocą skończyły się nóżki w galarecie. O ile pierwszą część przebrnę. O tyle kolejne są nie dla mnie. Pomocników nie ma. Co prawda nie bardzo się upraszam o nich. Janusz po krojeniu mięsiwa i skór czyni kuchnię i resztę domu jaskinią wyglądającą jak po rytualnym mordzie okrawków. Sprzątania jest kilka godzin. By odkleić się d podłogi należy wielokrotnie ją umyć. Tymi swoimi paputkami Małż roznosi i wibija wszystko co upadnie. O frontach szafek zmilczę. O kotach też zmilczę. Wpierw należy je pilnować by się nie rozgotowały. Potem przy krojeniu bym sieczki z nich nie zastała. A studzenie jest ulubioną częścią p
rzedstawienia. Każda miseczka to pokusa wielka. Każdej należy pilnować. Tylko zamknięcie w szafie pancernej zwanej lodówką daje spokój. Ogarnięcie terenu po TŻ-cie i paputkach futerek daje popalić podwójnie.
Jednak nóżki są degustowane w naszym domu. Przypadkowo odkryliśmy sklep co to daleko jest od nas, ale pyszne je robią. Zakupując w pobliskiej aptece leki dla mnie zaleźliśmy tam. Prawdziwie są, takie domowe. Przypadkowo okazało się ,że to firma Babci Lodzi jest. Tej od obiadów co pod naszym prawie domem serwują. Choć długo trwało zanim zaskoczyłam, że u nich mogę zmówić. Podjęłam próbę któregoś ranka. Przypadkiem. Były już kobietki przy garach, dały wodę do wiaderka com dla kotów prosiła i zgadałyśmy się o galaretach Janusza ulubionych. Nie ma problemu z zamóieniem. Zadzwonią zaraz, powiedzą co i kierowca przywiezie. Ile? Ano jak daleki czas gwarancji to nawet sześć. TŻ-t opchnie na pewno dwie na wejściu. Mnie niech coś też zostanie. Ależ będzie miał radochę. A ja spokój. Mam zajrzeć wracając z pracy. I zajrzałam. Zmartwiona mina Pani Kasi nie wróżyła nic dobrego. Są nóżki? Ano są. Pani Kasia zamówiła sześć świeżych nóżek wieprzowych. Przyjechało sześć nóżek wieprzowych. Gnatów dorodnych. Zapomniała dodać ,że w galarecie mają być
Świat blondynek