Janusz wraca z nocy. Jakoś tak po siódmej ciemnego ranka. Świątecznego dzionka.
Wiesz, że na klatce siedzi pingwin ?
Pod 12, nie wiesz?
Nie da się złapać.Poleciałam jak stałam. Z bosymi nogami i gaciami co z tyłka spadały. Jest. Doroślak. Wciśnięty pod barierkę tak,że mu głowa nad dziurą sterczy. Bo u nas jest dziura bez windy. Dał się wyciągnąć. Zesztywniały okropnie.Bałam się ,że ze strachu ruszy ku przepaści. Zamknęłam w łazience. Ludzie wypędzili by go na zewnątrz w drodze do kościoła. Przepadłby. Przerażony i głodny zaszył się za kibelkiem. Mruczący i unoszący tyłek przy dotyku. Facetów się boi. Znaczy Janusza.
Wiem, że pod 12-ką jest kot więc skupiliśmy się na kontakcie z nimi. Nastąpił wieczorem dopiero. To nie ich. Niestety. Mają persa. Janusz pukał pół dnia po sąsiadach. W naszej i nie naszej klatce. Zero.
Ja już wcześniej straciłam wiarę we "właściciela tęskniącego" obserwując chłopaka. Nie kastrowany, capiący kocurem okrutnie, lekko już wychudzony o brudnych łapkach. Przez jeden dzień mu się nie ubrudziły przecież.
Nie wierzę w przypadki. On nie znalazł się cudownym zrządzeniem losu na naszej klatce. To nie jest kot z naszego rejonu. Nawet wychodzący. Może mam paranoję.
W nocy wydostał się z łazienki i zaanektował mały pokój. Syczy na mnie i prycha teraz. Tabun kotów czających się za plecami nie pomaga. Ja się nie staram. Więc nie dziwota. Janusz chce go wypuścić
Tylko gdzie? Przed klatkę? Nie stać nas na nowego. Co ja mam z nim zrobić? Jak okaże się dzikusem gdzie mam wypuścić?
Trafi do weta.
Pomyślę potem.