Wczoraj jechaliśmy w deszczyku do stolicy. Całą drogę myślałam czy dobrego kota zabrałam
Tak jest jak się ma burasów kilka.
Doktorka Marta bardzo z nich zadowolona. Oczki bardzo się poprawiły. Zrosty zostaną ale koty wyzbywają się stanów zapalnych. Najbardziej zachwyciła się U-Boocikiem. Że podwoił swój wzrost. Że taki duży, i takie ma długie łapiska. Ja tego nie widzę ale ona twierdzi ,że przez dwa tygodnie bardzo się zmienił. W zachowaniu także. Bardzo walczył o wydarcie się z rą oprawców. Będzie widział choć oczy będą mętne. Uzinek także dał popis. Koty spokojnie zniosły drogę. Jak nigdy. Nie to ,że były rozluźnione. Ale nie darły się.
Wracaliśmy wjeżdżając w chmurę. Ciemna, granatowa, o szklistej poświacie. Przyroda umie barwić swoje chmury na cudne kolory. Nawet te przyprawiające o strach noszą piękno w sobie. Zaznaczana złotymi nitkami z fantazją tnącymi jej powierzchnię. Pięknie i groźnie. Jeszcze las obskoczyłam. W walące krople deszczu rozdarłam się swoim tradycyjnym
kooooty, koooootyyyy. Tylko doopek czeka na odzew w taką ulewę. Ale ja nim jestem
Polana cicha i wilgotna osnuła mnie mgłą unszącą się nad zielenią. Lubię chwilę gdy dzień miesza się ze zmrokiem. Lubię ten zapach jaki jest wydzielany przez ziemię co dostała tyle dobra z nieba. Połysk liści. Brąz konarów. Tą ciszę jaka wtedy panuje. Taką inną. Wolną od jazgotu sójek i innego ptaszorstwa. Lubię poszum spadających kropli, otarcie się gałęzi o siebie, trzask bujanych drzew... Ciemność czajacą się w krzewinach. Nie powiem ,że mnie jakieś horrorysię nie kojarzą.
Naczytałam się ich deczko i pamiętam. Ale las o tej porze jest piękny.