Sprzątam pokój gówniarstwa. Zmiotka jest w ruchu. B
orzSzumiący, skąd tyle tego jest. To tylko pięć małych koteczków
ja ruszam dłonia zakończoną narzędziem. A równie szybkie ruchy futrzyska wykonują. Podejmując próby zeżarcia tejże. Lub wpakowania się na tą. Darmowa przejażdżka, polowanie i zabawa w jednym. Jedno przez drugie włazi. Część siedzi w worku na żwirek. Tym od brudów. Ileż tam jest zapachów ciekawych. Działam. Resztki różne lądują w szufelce. Nie na długo. Każdy paproch czy kłąb futra jest pracowicie odnoszony na swoje lub nie swoje miejsce. Niektórzy pomagacze włażą mi na plecy lub zagadują z pretensjami ,że nie zajmuję się nimi. Dyskutanty.
Czas na klatkę. Na moje gdakanie zagląda Janusz. Ciśnienie mi podnosi swoimi tekstami do dziecisków. Zbieram z klatki posłanko, kocyk i podkład. Wręczam małżowi ze słowami 'wytrzep". Deczko spokoju będzie. Bo to jeszcze pilnować trzeba by przez jego gicze szeroko rozstawione ,nie spierniczył któryś. One szybkie ,on wolny. Potem tylko ganianki i warkolenie jest.
Zajmuję się więc zamiataniem podłogi w apartamencie. Oczywiście w każdym kątku po kociątku. Na plecach moich też. Na "dachu". Zabawa przednia. Tylko nie dla mnie.
Jeszcze na mokro arrasy
dłonią białą przetrzeć. By kłaczydła wyrwać z włosia . Jeszcze zedrzeć resztki żarcia wbitego pracowicie w te kilimy. Umyć miski. Przetrzeć półki.
Raptem zamarło mi się w bezruchu. Bo dziwny odgłos mnie dotarł do usz mych.
Wypełzam przez dziurzysko, podnoszę głowę umordowaną i
Janusz trzepie menele otrzymane ode mnie, za moimi plecami. W przedpokoju. Wsio fruwa. Malce też.
Poje... ciebie :strach:
Z wrażenia głos straciłam więc tylko szept wydusiłam z gardła ściśniętego.
I tak będziesz sprzątać usłyszałam.
Po czym wytrzepane fatałaszki zostały na klatce położone.
Zaczął ćwierkać ponownie do drobiazgu co opadające drobiny ułowić próbował. I te swoje giczory rozstawiać tak by im łatwiej było.