Stomachari pisze: konieczne były godziny masażu. Może powinnam była dłużej miętosić malunią...
Wiesz, myślę że zrobiłaś wszystko jak trzeba i nie piszę tego jedynie z grzeczności.
Gdyby nie Twoja czujność - kotka zostałaby wypuszczona zaraz po odebraniu z Koterii .
Kotka była po operacji brzusznej (kastracja), miała nasilające się objawy które nie poddawały się leczeniu, usg było bardzo niepokojące, stan kotki szybko się pogarszał, badania krwi nic nie wyjaśniały - w takiej sytuacji otworzenie brzuszka w ramach ratowania życia było w pełni rozsądne. Ja osobiście w tym konkretnym przypadku odradzałabym Ci długotrwałe miętoszenie brzuszka koteczki, zresztą także kolejne lewatywy też - dlatego zasugerowałam wizytę na cito u weta i wykluczenie atonii jelit (co się niestety potwierdziło).
U niej problemem i stanem zagrożenia życia nie była tylko pewna ilość kału w prostnicy - ale całokształt. W tamtym momencie, przed operacją - nie było wiadomo co się dzieje, równie dobrze mogło to być powikłanie po kastracji, łącznie z zapaleniem otrzewnej. U kotów z rozległym stanem zapalnym jelit intensywne i długotrwałe masaże brzucha nie są wskazane (wręcz przeciwnie) - może dojść do krwotoku wewnętrznego a nawet gorszych powikłań.
Pisze o ty na wszelki wypadek - takie masaże bywają konieczne i ratujące życie, ale nie zawsze można je stosować.
Nie sądzę by kotce można było pomóc bardziej
Spotkała się z czymś z czym raczej nie miała szansy wygrać
Na pewno szczepienie na wściekliznę w momencie kastracji jej w tym nie pomogło
A robiłaś ze swoją wetką wszystko co można było zrobić mając takie dane jakie miałyście i przy takich objawach u kotki z taką historią - jaka była. Miała kroplówki, leki przeciwzapalne, antybiotyki, w tym metronidazol. Miała badania krwi i usg. Była zaopiekowana najlepiej jak się dało.
Bardzo przykre i niesprawiedliwe były słowa wetki z Koterii. Jeśli mają u siebie dużo przypadków tej kaliciwirozy paskudnej - powinni o tym ostrzegać przed przyjęciem i mówić że jest taka możliwość przy wydawaniu kota. Tym bardziej że w tym wypadku dodatkowo nie było najmniejszego powodu do podważania decyzji i metod leczenia Twojej wetki. A nawet jeśli to była kaliciwiroza (mogła ale nie musiała) - to kotka była leczona cały czas prawidłowo. Zal można mieć tylko za jednoczesne zaszczepienie i kastrowanie w Koterii. Fajnie że w dokumentacji się wszystko zgadza, ale pytanie jak to wpływa na wypuszczane koty a nawet jeśli się nie pochorują - to ile takie szczepienie daje.
Bardzo mi przykro że tak to się skończyło
Jeśli kotkę zabiła ta zmutowana kaliciwiroza z którą użerałam się pod koniec zeszłego roku a bidna zaraziła się w okresie gdy była kastrowana i jednoczesnie zaszczepiona, to możliwe że jej los to przesądziło
Mam nadzieję że koty się tym w Koterii nie zarażają po kolei, bo ona dosyć długo się wykluwa (acz różnie to bywa), oznaczałoby to że koty po operacjach wracają w swoje rewiry i niestety sieją tym dziadostwem
U mnie na 9 wtedy kotów - 7 zachorowało (o dziwo nie najstarsza 20 letnia schorowana kotka i 15 letni kot z eozynofilowym zapaleniem jelit i od lat na sterydach - oba zaszczepione tylko w młodości bo szczepienia bardzo odchorowały). Choroba bardzo atakuje jelita, bardzo osłabia kota, z jakiegoś powodu ścina z nóg (nie u każdego były objawy bólu), nadżery są głębokie i duże (ale nie wszystkie koty je miały - tylko młodziutkie) - u Tośka wylazły także już po teoretycznie wyleczeniu na wszystkich opuszkach łap. Ma dziwaczny przebieg, długotrwały, nawracający. Powoduje silny obrzęk jelit, stan zapalny wyłazi czasem aż na okolice odbytu szeroko pojęte, u Misia i Rudego powstawały aż rany/nadżerki aż do nasady ogona. Mam wrażenie że im młodszy kot tym bardziej chorował. Ale El Cota mi wykończyła a Czarną dobiła
Nie wiem co było kotce, możliwe że to właśnie to, z przebiegiem nasilonym/zamaskowanym/zafałszowanym tym co się działo przed ujawnieniem się objawów (organizm walczył jednocześnie z "wścieklizną" i kalici lub innym patogenem oraz regenerował się po kastracji)