Gosiagosia - dziękuję Ci za piękne kartki
Mało piszę, bo sporo się dzieje. Teraz nie nakreślę, zasygnalizuję jedynie, że nie wiem, czy kotka wykastrowana w Koterii, którą po odbiorze postanowiłam przetrzymać u siebie, w ogóle przeżyje... Nie chcę zwalać winy na Koterię, ale czuję taką niezmierną wściekłość, że nie będę też ich nadmiernie bronić. Jestem wściekła, bo mogłam kastrować u mojej wet. W Koterii za darmo, opłaty tylko za dojazd, a że wydatków na zwierzaki sporo, to skorzystałam. I teraz walczę o życie kotki. W zasadzie należałoby ją ponownie otworzyć. Byłam przekonana, nie wiedzieć czemu, że lewatywa weterynaryjna zawiera tak jak dawniej substancje drażniące jelita i prowokujące perystaltykę. Jakoś ominęło mnie, że teraz lewatywa to woda z parafiną. Którą podałam dzień wcześniej - jako
domowy sposób! No i łącznie dwie lewatywy nie ruszyły kotki, jest atonia i tak wielki stan zapalny jelit, że nawet ich nie widać na USG. A skoro byłam przekonana, że lewatywa będzie inna, to stwierdzenie o otwieraniu kotki mnie zaskoczyła. No bo byłam pewna, że lewatywa pomoże, więc po co otwierać, skoro pomoże. No nie pomoże, trzeba było umawiać zabieg. Skoro nie umówiłam, to nie wiadomo, czy kotka go dożyje w przyszłym tygodniu.
Jasna cholera!