Bardzo wszystkim dziękuję za słowa wsparcia :*
Trochę historii:
Od czasu zawiezienia Skosa razem z gusiek1 do Zwierzokracji nastąpiło:
- uśpienie 1 kota z tajemniczymi obrażeniami (opisane na wątku:
viewtopic.php?f=1&t=214092#p12592210)
- wykastrowanie 5 kocurów (z czego dwa opisane na wspomnianym wątku. Niestety ostatniego z 4 zapowiadanych na nim nie udało mi się namierzyć. Innymi słowy trzy zaplanowane złapane, czwarty nie, zamiast tego dwa nieplanowane też złapane)
- zawiezienie 2 kotek do Koterii
To tytułem wstępu. Teraz kilka szczegółów:
Drugą kotkę łapałam razem z Blue - bardzo dziękuję za wystawanie ze mną późnym wieczorem
Okolica nie sprzyjała samotnej łapance.
Kotkę znam sprzed 3 lat. Wtedy była miziakiem, który do mnie podbiegł, miaucząc. Zaciążona jak jeszcze sama była dzieckiem
Niestety dopiero w tym roku zaczęła pojawiać się regularnie, tak że byłam w stanie zauważyć jej trasy i pory obchodów. W klatce spokojna, rozglądała się badawczo. Postanowiłyśmy z Blue przełożyć kotkę u mnie w domu do transportera. I wtedy wpadła w panikę. Zrobiła nam mały Armageddon. Razem z Blue zapamiętamy ten cudowny występ na jakiś czas
W tak zwanym międzyczasie chorowała Oreonka. Z Koterii przywiozłam ją do domu, a w drodze do transporterka oddała w stresie kał z odrobiną krwi. Umyłam kotkę pod kranem i zostawiłam do obserwacji. Drugiego i trzeciego dnia wydalała dobrze. Czwartego nie wydalała i nie miała apetytu. Piątego gorączka 39 st. C, kotka dalej nie jadła, więc dostała kroplówkę z Duphalytem, witaminą B, Tolfinę, enrofloksacynę, miała zrobioną morfologię. Po 12 godzinach Oreonka trochę zjadła, już myślałam, że wygrałyśmy. Niestety szóstego dnia nie tknęła jedzenia, więc siódmego dnia kroplówka z Duphalytem, Catosalem, Tolfina, zmiana antybiotyku na Shotapen. Potem do Shotapenu wet dołożyła Metronidazol (ósmego albo dziewiątego dnia), spróbowała też zastrzyku ze sterydem. Oreonka nadal nie jadła i nie wydalała od czwartego dnia, czyli już sześć dni. Dwie lewatywy nic nie zdziałały. Kotka słabła i zdecydowałyśmy się z wet, że dziesiątego dnia zostanie otwarta. Tak się stało. Wieczorem tego dnia i rano następnego przy Oreonce czuwała Blue (ja musiałam wyjechać, pozostałe zwierzaki miały opiekę, ale chora kotka wymagała fachowej pomocy). Jeszcze raz dziękuję za pomoc!
Kicia była zesztywniała, z przykurczami, traciła temperaturę. Blue dała bardzo ciepły termofor i Oreonka odżyła. Ale broniła się krzykiem przed podawaniem siłą płynów do pysia. Chociaż koniec końców troszkę zjadła. Oprócz tego leki i kroplówki. Niestety jak ja wróciłam, było już gorzej. Nie byłam w stanie wpakować nic do buzi, dosłownie nic. Oreonka potwornie się śliniła, podkład był wprost mokry, miała wydzielinę zatykającą nosek, patrzyła ze zbolała miną. I niemal leżała w misce z wodą, myślałam już, że się w niej utopi. Tego jedenastego dnia troszkę tej wody nawet chlipnęła (mimo kroplówek), jeśli dobrze pamiętam, ale dwunastego już nie była w stanie. No i dwunastego zmarła...
Rozmawiałam z osobą z Koterii w kwestii odbioru tej dziczącej kotki i napomknęłam o śmierci Oreonki. Oddzwoniła później weterynarz, która powiedziała, że trzeba było do nich zadzwonić, jak kotka zaczęła chorować, to by mi powiedzieli, co należy robić. Bardzo dziwny pomysł, bo jak wcześniej pytałam o wykonanie dodatkowej rzeczy przy dziczącej kotce, to powiedziano mi dwukrotnie i dobitnie, że "KOTERIA KOTÓW NIE LECZY". Odmówiono nawet wtedy, gdy zaproponowałam, że dopłacę za ten konkretnie zabieg. KOTERIA KOTÓW NIE LECZY. Nie wiem w takim razie, dlaczego po tak stanowczej zapowiedzi miałabym dzwonić i mówić, że Oreonka choruje. Jak by mi pomogli? Telefonicznie uzdrowili kotkę? Śmiechu warte
Następnie weterynarz powiedziała, że Oreonka "niepotrzebnie była otwierana", podważając tym samym kompetencje mojej weterynarz i jej diagnozę. Zabieg ratujący życie był niepotrzebny, oczywiście
Powiedziałam, że kotka miała atonię jelit. Na to dowiedziałam się, że pewnie miała kaliciwirozę i że kotom po jakimś czasie jelita w końcu ruszają. Odparłam, że tu ruszyć nie chciały i że kotka się kończyła. Tylko że skoro weterynarz stawiała na kalici, to Oreonka musiała go złapać u nich (co sugeruje również sposób ujmowania przez tę weterynarz sprawy). A jeśli Koteria wie, że ma mutację kalici, powodującą silne zapalenie jelit, to wypadałoby, aby o tym uprzedzali. Nie zawiozłabym do nich kotki. Przy okazji rozmowy o atonii weterynarz spytała, czy było robione USG. Tak, było, dwukrotnie. U kogo? Podałam nazwisko. Weterynarz odparła, że "oni robią tylko u Marcińskiego". Wyborne
To może powinnam była uprzedzić Oreonkę, żeby poczekała tak chociaż ze dwa tygodnie, to wtedy załapie się na jedyne sensowne USG, bo każde inne o kant potłuc? Że też nie wpadłam na to: "Kicia, nie umieraj, bo masz termin u fachowca. Aha, nie umrzyj też w czasie wykańczającej podróży. Słowem trzymaj się, bo jedziemy do Marcińskiego."
Potem, odpowiadając napastliwej weterynarz z Koterii, wspomniałam o krwi w kale pierwszego dnia. Zapytała, czy był test na panleukopenię. Nie było, bo nie było podstaw. I tego braku testu weterynarz się uczepiła jak tonący brzytwy. Od tej pory WIEDZIAŁA już, że Oreonka chorowała na panleukopenię
Nie widziała kota, nie widziała jego wyników, nawet nie słuchała o tych wynikach, ale ona
WIE, co kotu dolegało! Cóż za zdolność stawiania diagnoz! Po co nam gabinety, wystarczy weterynaryjna infolinia! Kotka nie miała wymiotów, nie miała biegunki, nie miała leukopenii, ale to nic nie szkodzi - ona miała panleukopenię i już! A teraz wisienka na torcie: jeśli byłaby to panleukopenia, to ponownie Oreonka załapałaby ją nie gdzie indziej, jak w Koterii. Ale niechby było, że nawet nie tam złapała, tylko miała i rozsiewała wokół. Czy Koteria zrobiła cokolwiek z tą kategoryczną diagnozą weterynarz od siebie? Czy zablokowali kolejne zabiegi do czasu pełnej dezynfekcji ośrodka? NIE! Tak więc albo weterynarz z Koterii nie wierzy w tę swoją telefoniczną diagnozę, albo wierzy, ale brakuje jej zdecydowania w działaniu i kolokwialnie mówiąc po prostu jaj, aby zatrzymać tę całą maszynę
No i taka refleksja: Sugerowanie, że moja weterynarz nie zna się na fachu i że to z jej winy kotka nie przeżyła, przy jednoczesnym zawaleniu tak podstawowej rzeczy, jaką jest odstęp między zabiegiem a szczepieniem przeciwko wściekliźnie, jest po prostu niesmaczne. Może nie wszyscy wiedzą, ale w Koterii panuje zasada, że jak kot jest znieczulony, to natychmiast szczepiony Rabisinem - przy okazji kastracji. Litości!
U olbrzymiej większości (jeśli nie wszystkich) kotów nie wytworzy się odporność, dlatego właśnie
lege artis należy zachowywać miesięczny odstęp między zabiegiem a szczepieniem przeciwko wściekliźnie, a dodatkowo u słabszych osobników w wyniku nagromadzenia różnych obciążeń (zabieg, szczepienie, leki, środki przeciwko ekto- i endopasożytom) wywoła problemy zdrowotne.
Jednym słowem Koteria nie ma sobie nic do zarzucenia. Nie boli ich szczepienie w czasie kastracji, nie boli ich fakt, że kotce, której podałam Stronghold poprzedniego dnia - co zostało zapisane na karcie, podano bonusowo Fiprex w czasie kastracji (chyba tak dla pewności, żeby wszystko zmarło. Najwyżej wraz z kotem, bo to właśnie Oreonka dostała bonusowy preparat), nie boli ich stawianie diagnoz przez telefon, i to bardzo poważnych diagnoz, nie boli podważanie kompetencji innego weterynarza, nie, to wszystko ich nie boli. Za to zabolało ich, że śmiałam się z nimi nie zgadzać (pani wydająca dziczącą kotkę była w nastroju do atakowania. Ona też wiedziała, bo weterynarz z ośrodka jej powiedziała po postawieniu diagnozy przez telefon, że to była panleukopenia. I przy panleukopenii koty mogą nie mieć wymiotów, mogą nie mieć biegunek, mogą nie mieć leukopenii, wszakże diagnoza postawiona i ona też już WIE) i że śmiałam zadawać pytania. Bo to wszystko było przeplatane moimi dociekaniami:
- co kotki jadły? -> "Wszystko, co akurat mamy. Royal Canin, Purina, Felix". To są słowa tej pani. Widziałam na miejscu inne karmy, ale te mi zostały wymienione.
- czy kotki trafiały do kuwet? -> "Czasem robią do kuwet, czasem nie, bo my w kuwetach mamy gazety, a koty wolą żwirek".
- czy kotki wydalały prawidłowo? -> "Jak przychodzę rano, to wszystko jest zawinięte w podkłady [tu ruch rękami, pokazujący totalny magiel] i ja tego nie sprawdzam, tylko w całości wyrzucam". Jakby to ująć... To skąd mogą wiedzieć, czy któryś z kotów właśnie bardzo nie choruje?
- czy kotka atakowała? [pytanie dotyczyło tej dziczącej] -> "Nie podsuwałam jej ręki pod pyszczek". Musiałam wyjaśnić, że chodzi mi o rzucanie się na rękę, gdy w rogu klatki następuje sprzątanie. "A to nie, nie rzucała się".
Każda z tych informacji udzielana była z wysiłkiem, z irytacją a pod koniec nawet ze złością. Ton sugerował, że ja chyba sobie wyobrażam ośrodek wczasowy, a oni przecież pracują na pełnych obrotach i nie mają czasu na takie duperele
Wiem, że jest tu sporo osób, które bardzo chwalą sobie Koterię. Wierzę. I nie chcę sugerować, że zawsze wszystko jest źle. Ale Oreonka nie miała szczęścia i potwornie żałuję, że nie kastrowałam jej u swojej weterynarz.
Do Koterii więcej się nie wybieram.
Bardzo dziękuję Blue, za wszelką pomoc
Dziękuję też ASK@ za słowa wsparcia, kiedy wylałam na nią swoje żale i za cenne porady, których niestety nie zdążyłam wprowadzić w życie...
Dziękuję wszystkim za pożegnanie Oreonki.
Jeszcze odpowiem na to:
ASK@ pisze:Już od dawna, takie mam wrażenie, nie stosują weci odpowiednich środków do lewatywy. Zresztą sama lewatywa nie wystarcza. Pamiętam ,jak był u nas atoniczny Żuniek, to dr Czubek nauczyła specjalnych masaży, które rozluźniony płynem kał, wypychały na zewnątrz. Danka radziła sobie. Ja nie. To były godziny/dni pracy. Dostaliśmy też butelkę jakiegoś specyfiku do lewatyw. Nawet o tym nie pamiętałam dopóki nie przeczytałam wpisu. Sorki.
Nie masz za co przepraszać
Masażu próbowałam, nawet dość intensywnie ugniatałam brzuszek, Oreonka się jakiś czas nadstawiała, potem jakby poczuła dyskomfort i wtedy przerwałam. To oczywiście kropla w morzu potrzeb - jak piszesz, konieczne były godziny masażu. Może powinnam była dłużej miętosić malunią...
Jeśli przypomni Ci się nazwa tego specyfiku, to poproszę. Może się kiedyś przydać (chociaż mam nadzieję, że nie).
Weterynarze przeszli na wodę z parafiną, bo środki drażniące były drażniące i mogły powodować różnego rodzaju problemy. Ale w sytuacjach takich jak u Waszego Żunia czy mojej Oreonki skutki uboczne to najmniejsze zmartwienie. Potrzebne było coś silnego.
Oreonki już nie ma...
A dziczącą kotkę odebrałam z Koterii, nie otrzymawszy żadnych dodatkowych informacji o stanie jej zdrowia, po czym u mojej weterynarz dowiedziałam się, że ma chorobę autoimmunologiczną i los jest jej niepewny. Wypuściłam, bo stres mógłby zaostrzyć stan. Może wolna od ciągłego zachodzenia w ciążę wzmocni się i choroba przystopuje?... Martwię się, czy nie złapała zmutowanego kalici. Nie widuję jej ostatnio...
Od 3 dni przychodzi na michę kolejny kot. Nie podnosi ogona, więc nie wiem, czy kocur, czy kotka. Nie wiem też, czy go znam, czy tylko wygląda bardzo podobnie do takiego jednego. Pewnie będę łapać.
Jeśli się uda, Nugat będzie miał testy alergiczne z krwi. Nie są super miarodajne u zwierząt, ale na te ze skóry mnie nie stać (min. 1200 zł). Zresztą nawet na te z krwi albo się zapożyczę, albo zrobię zbiórkę?...