Wygląda na to, że póki kotka leży (a sporo leży. Na szczęście często w zrelaksowanych pozycjach), to zwrotów nie ma. Dopiero przejście przez pokój tuż po posiłku zaowocowało wymiotami.
Niestety jak mało się rusza, to i mało jelita pracują i mało wydala.
------------
Zgubiłam się z piesą w lesie.
Nie sądziłam, że to możliwe. Nie w takim miejscu, w takich warunkach. Myślałam, że gubią się ludzie, którzy weszli do lasu na całą wyprawę.
Poprzednio tropiłyśmy jelenia. To znaczy zapewne był to jeleń, bo jak na dzika za rzadko pojawiały się w śladach raciczki:
https://www.radio.kielce.pl/themes/uplo ... 124630.jpg Wtedy weszłyśmy odrobinę wgłąb drzew. Minęłyśmy iglaka obgryzionego z kory. W pewnym momencie piesa się zatrzymała, nie chciała iść dalej. Zawróciłam. Piesa obejrzała się dwukrotnie, za każdym razem cicho warcząc. Na dziki zazwyczaj nie reaguje, więc może jednak jeleń.
Dziś (chociaż bardziej to wczoraj, bo jest po północy) dużych śladów nie było, tylko małe - sarnie. Poszłyśmy więc tam, gdzie wtedy zawróciłyśmy. I kawałek dalej. Potem skręciłam w stronę, gdzie powinna być droga. Przez las nie idzie się po linii prostej, bo albo kolczaste krzewy zagradzają drogę, albo zwalone drzewa. Więc trochę nas zniosło. Skręciłam pod ostrym kątem tam, gdzie już na pewno jest droga. No i po jakimś czasie była: rozwidlająca się, z jednej strony ciągnącą hen daleko (od kiedy ten las jest taki długi?), z drugiej niknącą przy jakimś wycinanym fragmencie. Uznałam, że czas wracać po śladach. Dobrze, że był taki głęboki śnieg, bo latem bym utknęła. Szłyśmy, szłyśmy, zdumiewająco długo szłyśmy. Nie pamiętałam, żeby to był taki kawałek drogi. Wreszcie doszłyśmy do miejsca, gdzie... moje ślady zniknęły. Nagle się urywały. Cofnęłam się tam, gdzie je jeszcze widziałam. Zaczęło się robić kiepsko, bo pojawiły się już trzy ślady na jednej ścieżce. Pierwsze jak szłam, drugie jak wracałam, trzecie jak zaczynałam się miotać. Gdybym dłużej kluczyła od drzewa do drzewa, to przestałabym widzieć, dokąd doszłam na początku. No tak, telefon zdycha na chłodzie, zaraz bateria padnie. Czyli o GPSie mogę zapomnieć. Przecież to śmieszne. Jak można zgubić się tutaj, w tym lesie. I wreszcie zobaczyłam moje pierwsze ślady, skręcające pod bardzo ostrym kątem za kępę roślin.
Piesa w pewnym momencie się zdyszała. Nie wiem tylko, czy zmęczyło ją brodzenie w głębokim śniegu, czy udzieliło jej się moje zdenerwowanie. Wróciłyśmy mokre. Nawet nie czułam, że mijam tyle roślin ośnieżonych do takiej wysokości.