Bardzo się cieszę,że Szylcia zostaje i będzie miała domek stały u Ciebie
Zobacz jak nie zbadane są wyroki losu. Pojechałaś odwieźć jej mamę po sterylce i traf chciał,że poprosiłam,byś jeszcze zajrzała na sekundę w miejsce ,gdzie widziałam jej dzieci...,ale przy mnie były głęboko ukryte w jamie w ziemi,pod tymi ciężkimi drzwiami,nie do złapaia na szybko jak pojechałam po kilka kotów stamtąd. Jak nadeszłaś tam,trochę po omacku,nie znając terenu,na moją prośbę, kierowana nieudolnie przeze mnie telefonicznie, drugiego malucha już nie było (nie żył?zabrano go?-w co wątpię).Wówczas Twoja Szylcia była już chora,zziębnięta,sama,już nie uciekała... Zabrałaś ją do transporterka trochę z marszu,nie wiedząc co dalej z nią zrobimy...I pamiętam Twoje słowa wówczas :" No to dalej będziecie się martwić" Byłam szczęśliwa,że ją złapałaś,ale i przerażona.Co zrobię z KOLEJNYM KOTEM
? I patrz! Los chciał,że udało się uratować kolejnego kota od bezdomności. Dziękuję Ci. I życzę Wam wielu lat w zdrowiu i pociechy z małej.
Czy Szylcia ma już jakieś imię?
Piszesz,że jest
w miarę niekłopotliwa,a co jednak sprawia Ci kłopot?
Co do fundacji,to bardzo dobrze,że udało im się wysterylizować inne koty i zabrać maluchy. Tam czekała je tylko śmierć,a wcześniej poniewierka i tępienie przez tą podłą społeczność,bez serc i sumień.
Źle się stało,że nic nie wysterylizowano u Pana Karmiciela. Dawanie klatek-łapek i instruktażu ponad 80-letniemu staruszkowi,który zatacza się na własnych nogach i ledwo przejdzie kilka metrów ,by kkarmić koty,to bardzo zły pomysł:( Łapać trzeba umieć. I to z głową. I mieć żelazne nerwy i siłę. Sama tego doświadczyłam łapiąc kilka kotów u niego. W panice szamotały się jak opętane,dostawały nadludzkiej siły i siedmiu łap. Byłyśmy dwie z gusuek1 i na naszych oczach zwiał z transportera złapany kocur,wcześniej szalał i ranił się rozbijając o transporter.Zwiał jak już wydawało się,że jest okiełznany. Napewno starszy,schorowany,słaby człowiek sam sobie nie poradziłby z takim problemem. Wielka szkoda. Także,że nie wsparto go karmą.Wiadomo,że przy kilkudziesięciu głodnych kotach,to ogromne wydatki i podstawa,żeby przetrwały zimę. Zwłaszcza,że nie mają gdzie się chować,nie ma piwnicy,gdzie mogą wejść,nie ma budek...
Ach...szkoda słów.
Zadzwonię do tego Pana za jakś czas i zapytam, jak to było.Szkoda. Wielka szkoda.
Było zapytanie o biało-czarnego. Pani wydawała się sensowna,zainteresowana "emerytem".Cieszyłam się bardzo. Miałyśmy się spotkać po sanacji,żeby do potencjalnego domku poszedł już po jako takim zabliźnieniu ran po ząbkach. Zrobiłam jeszcze badanie na lamblie i kokcydia-wyszło ujemne. W pt.kontaktowałam się z Panią,miała się pojawić dziś. Wszystko ładnie ,pięknie.
A przed chwilą telefon,że właśnie WCZORAJ,dostała innego kota.Też potrzebującego i bla,bla,bla. Fajnie,ale o moim wiedziała wcześniej,zdecydowała,było teoretycznie wszystko umówione.I po co moja radość,nadzieja,oczekiwanie? Szlag by to trafił.