Żyjemy. Usnęlam na godzinę,bo jestem wykończona
,ale juz czuwam. Rudy miał schładzane łapki spirytusem,zimne okłady z lodem i temp. w lecznicy spadła mu pon.40st
nie może dostać Tolfedyny. Ma Osir przeciwzapalnie i antybiotyk.Na wynos dostaliśmy jeszcze coś awaryjnie,ale absolutnie w razie dużej temp.Czuje się różnie. Teraz uszki chłodne,pojadł zblendowanego renala,ale już nie zjadł tak chętnie jak w południe. Sikał
umył się. Bardzo go cieszy brak wenflonu,który popsuł ciągłym trzepaniem łapką i mu wyjęto.
Biało-czarny je pięknie,ale rzęzi po rurce intubacyjnej. Martwi mnie to. I zrobił cyrk przy podawaniu leków w iniekcji.Fakt 3 strzykawy,ledwo dałam z nim radę,bo waży 6kg i się ostro wyrywal,a ja byłam sama do podawania.
Jutro muszę szukać jakiejś dyżurujacej lecznicy na kroplówkę rudego,znowu kilka godzin...a Pan Misi już od dziś czeka z ciastem na nasze spotkanie. Prosi o nie już od czasu mego wyjazdu.Nie mogłam powiedzieć,że nie przyjdę,że mam dosyć kotów i chcę odpocząć. On chce się pochwalić Misią,pogadać o samotności.Samotna starość jest taka ciężka...