Bodzia mam od początku lipca. Dorcia przywlokła go do lecznicy, bo wydawał się chory, ale w lecznicy nic nie stwierdzili, dostał profilaktycznie antybiotyk, niestety zrobiony przy okazji test na białaczkę okazał się dodatni (potwierdzenie PCR również). Przy okazji został wykastrowany. Ponieważ okazał się megamiziakiem, zabrałam go do kuchni, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będę musiała w jednym z 2 pokoi zamknąć Uszatkę, u której wykryto cukrzycę. Musiałam się na cito nauczyć podawać insulinę, próbuję opanować badanie krwi glukometrem, poza tym mam jeszcze 5 innych kotów w pozostałej części mieszkania (pokój i łazienka). Usi nie mogę wypuścić, bo musi mieć specjalną dietę, nie powinna jeść suchego a 2 inne moje koty jedzą tylko suche... W tej sytuacji adopcja Bodzia stała się superpilna, bo ja sobie nie daję rady z obsługą kotów w 3 strefach mieszkania, szczególnie że Bodzio potrzebuje człowieka 24 godziny na dobę. Tak spragnionego pieszczot kota jeszcze nie spotkałam! U mnie jest nieszczęśliwy, bo od czasu choroby Usi spędzam z nim 10 minut dziennie...
Mam obiecane zrobienie ogłoszeń, sama dałam wypromowane ogłoszenie na OLX, ale na razie rezultat jest zerowy, po pierwsze to nie jest czas na adopcje, po drugie ludzi odstrasza to nosicielstwo białaczki. Poza tym Bodzio ma podobno ok. 8-9 lat i jest zwykłym buraskiem, chociaż jego futerko ma śliczny rudy odcień, brzuszek ma w ogóle cały rudy
To jest Bodzio:
na rękach cioci Dorci
na lodówce w kuchni,
w łazience, gdzie przez chwilę urzędował
Wiem, że tu sami zakoceni, ale piszę, bo może akurat ktoś wypatrzy Bodzia? Powinien być jedynakiem, chociaż kota-rezydenta można zaszczepić przeciw białaczce, ale z powodu jego wielkiej miziastości myślę, że powinien mieć człowieka tylko dla siebie.
Proszę, pomyślcie o Bodziu!