Dobra,dobra dość już tych pochwał. Przemyślę sprawę jakby co.
A teraz babcia. Babcia.
Jestem ględa. Więc długawo może być. A i dawno nic nie opowiadałam.O babci Helence już pisałam jakiś czas temu. Z okazji suszących się na sznurkach osiedlowych desu w rozmiarze poligonowego namiotu
Moja Babcia Helena. Mąż zginął pod Monte Cassiono nigdy nie widząc swej córki, a mojej matki Elżbiety. Podobna największa sekutnica w okolicy z tej Helenki była. A zakochał się w niej najprzystojniejszy facet w okolicy, Henryk. Wiele cud dziewczyn strzelało ognikami za nim. A on wybrał ją. Cholernicę o ciętym jęzorze. Babcia wyszła za mąż jako "stara" kobieta. Wedle ówczesnych poglądów. Nie nacieszyli się sobą długo. Wybuchła wojna i Dziadek poszedł walczyć o wolność. Potem wraz z armią Andersa ruszył dalej. Nie wrócił. Chyba to ją zraniło śmiertelnie.
Wstęp konieczny by pokazać, że Babcia całe życie radzić sobie jakoś musiała. Z różnym skutkiem. Co na pewno odbiło się na jej charakterze.
Ja Babcię Helenę znam jako psychicznie twardą, o zjadliwych uwagach kobietę. Nie umiejąca okazać uczuć bliskim. Fizycznie kawał baby z niej był. Waga mocno słuszna. Włos na pazia. Chód z pięty. Cyc zawsze na baczność.
Babcia należała do osób co sprawy brały w swoje ręce jak trzeba było. Taka
DorotaSzelągowska tamtych czasów. Robiła najpyszniejszy kwas chlebowy jaki piłam. Ileż on wyszczerbił dziur w ścianach przy otwieraniu. O huku strzelających butelek nocami nie wspomnę. Na kuchni węglowej zawsze suszyły się plastry jabłek by zimą było co glamać. Jej sucharki do barszczu czerwonego były najlepsze na świecie.
Starzeję się.Bo wracają wspomnienia dawno zakopane w niebycie.
Świat szedł do przodu. Nasze życie też.
Zamieszkaliśmy w bloku. A raczej zamieszkałyśmy. Same samice były. Mieszkanie jak mieszkanie. Zielona lamperia, lastriko w łazience i kuchni , kuchnia węglowa, oraz atrakcja tzn "balkon" zwany rzygownikiem. Widząc tą barierkę umocowaną tuż przy drzwiach
nibybalkonowych zrozumiałam minę mojej matki jak z siostrą pytałyśmy jak duży jest balkon
Do tego czwarte piętro. Nie podobało mi się okrutnie. Babci chyba też. Lokum sraczkowato-zielone i do tego ciągły brak wody. Każdy lał ile mógł to na nasze podniebne piętro sił dotrzeć nie miała. Jedni oglądali jakiś amerykański gniot ( w tamtych czasach super atrakcja) a my łowiliśmy w wannę ciecz cenną. Tylko wtedy można było gnaty umyć. Naczynia zmyć.
Raz wracając ze szkoły zastałam kipisz w mieszkaniu. Babcia ... malowała. Gdzieś jakoś zdobyła farbę olejną w kolorach cudnych. To nie była zgniła zieleń. To nie była sraczkowa brązowość. Tylko cudny żółty i biała biel. Nawet nie wiedziałam, że tak wąziutki przedpokój umalowany na słońce, tak zyska. Rozświetlił się. I capił jak kosmiczny wulkan.Wiele tygodni.
Ale największa zmiana zaszła w ciupkiej łazience. Kuwetkowy brąz został zapaćkany bałwankową bielą. Jakby się powiększyła deczko. Tylko deska sedesowa nie pasowała. Była jak noc czarna. Babcia Helena znalazła i na to sposób. Postanowiła ją umalować. Jak postanowiła tak zrobiła. Kilka razy nawet machała pędzlem. Trudno było tą czerń ubić jedną warstwą. Wreszcie usatysfakcjonowana z efektów wyszła zamykając drzwi. Przekazana została informacja głosem gromkim, że jest zakaz korzystania z sedesu do momentu wyschnięcia farby. No, zgroza. Do lasu daleko. Damy radę każdy pomyślał. Wszechobecny odór olejówki przypominał o tym rozkazie. Bo babcia nie prosiła. Babcia wydawała rozkazy. Strach było by je złamać. No więc siedziałyśmy z siostrą przy lekcjach trując się smrodkami. Nawet nie myśląc o potrzebach. Mijał czas. Nagle w całym domu rozległ się grzmot.
Qrwa twoja mać. Qrwa ... Złość, rozpacz, rozgoryczenie, zaskoczenie... płynęło z tej soczystej
qrwy.Ruszyłyśmy z kopyta ku głosowi. A wydobywał się on... z bałwankowej łazienki. Ryczący głos był głosem Babci płynącym zza drzwi. Matka prawie je z zawiasów wyrwała.
Nie wiem jak to napisać by delikatnie było. Ale chyba napiszę wprost. Babcine, konkretne jej poślady wylądowały na umalowanej na biało desce klozetowej. Twórca zapomniał o swym zakazie pierwszy i pozostawił trwały odcisk swego dupiszcza. I odwrotnie. Farba przylgnęła do skóry tworząc łuk triumfalny. Dzieło malarza. Dobrze, że w domu był rozpuszczalnik
Moja rodzicielka pracowicie ścierała z tylnych linii papilarnych ślady farby.
Kiedyś oglądałam film o rozwinięciu się chirurgii. Filmowcy doszli do wniosku, że gdyby wojen nie było nie osiągnięto by takich wyników w tej dziedzinie. Lubię myśleć, że czyjś kawałek ciała odciśnięty w czymś tam może dał pomysł do ... odbijania paluszków przestępców. Kryminologia dzięki temu się rozwinęła.Bo ktoś patrząc na ślady ozdobione zauważył, że każdy jest nie powtarzalny.
Nie, nie piszę tej historii by Babcię ośmieszyć. Kto mnie zna, śledzi wątek... ten wie żem biegła w dziedzinie lapsusów i durnych zachowań. Jestem niedrobną wnuczką swej Babci, córką swej Matki. Mam te same geny. Ile osób kłania się bankomatom? I ciągle myli auta? Takich historii było wiele. Skądś to mam. Geny!
Dobrze, że jest co wspominać. Dobrze, że jest z czego się śmiać.
To jest nasze dziedzictwo. Chciane, nie chciane. To nie jest ważne. Ważne, że jest.